środa, 25 lipca 2012

Max Eberl nie zasypia gruszek w popiele

To było szalone 18 miesięcy w Mönchengladbach, a droga Źrebaków przypomina podróż z piekła do nieba: ligowe dno na półmetku sezonu 2010/11 z niemal dwukrotnie mniejszą liczbą punktów niż zespół na ostatnim bezpiecznym miejscu w tabeli, zmiana na stanowisku trenera, niesamowita pogoń w końcówce rozgrywek (cztery wygrane w finalnych sześciu kolejkach), zakończona sukcesem i uratowaniem bundesligowego bytu w barażach z VfL Bochum, brak letnich wzmocnień i niespodziewany wyścig o tytuł, zastopowany dopiero w decydującej fazie Bundesligi. Ostatecznie po niekończącym się okresie futbolowej przeciętności zespół z Nadrenii uplasował się w czołówce stawki i w nadchodzącym sezonie po 12 latach przerwy będzie miał okazję zagrać na arenie międzynarodowej. Szefostwo klubu z zachodu Niemiec kuje żelazo, póki gorące i zbroi drużynę przed zbliżającym się startem niemieckiej ekstraklasy oraz walką o pierwszy historyczny występ w Lidze Mistrzów.

@www.faz.net

Dzięki reformie Platiniego, na drodze ku bramom do europejskiego eldorada nie stanie Borussii jednak żaden gigant, a co najwyżej inny kontynentalny średniak pokroju SC Bragi, Spartaka Moskwa bądź Lille OSC, czyli teoretycznie zespół w zasięgu podopiecznych Luciena Favre'a. Teoretycznie, bo klub z Borussia-Park przeszedł tego lata niemałą metamorfozę i nie wiadomo, czy nawet tak dobry fachowiec jak Szwajcar zdoła ponownie złożyć wszystkie części układanki w sprawnie funkcjonującą całość. Chodzi przede wszystkim o znaczące ubytki w postaci trzech nadrzędnych trybów maszyny z minionych rozgrywek: Dantego, Romana Neustädtera i przede wszystkim Marco Reusa, czyli odpowiednio: szefa i ostoi defensywy, mózgu środka pola oraz głównego motoru napędowego drużyny, zdecydowanie najlepszego zawodnika poprzedniego sezonu w całej Bundeslidze. O ile dwaj pierwsi gracze, mimo swoich nieprzeciętnych umiejętności, zostaną raczej bez większego problemu zastąpieni, o tyle trudno dostrzec następcę obecnego piłkarza Borussii Dortmund wśród nowych Źrebaków. A tych na Borussia-Park jest całkiem sporo.

Max Eberl dostał od zarządu zielone światło na letnie wzmocnienia, nawet te niezwykle kosztowne, i z tego przywileju skrzętnie skorzystał. Dość powiedzieć, że w ciągu niecałego miesiąca zdążył przeprowadzić trzy najbardziej kosztowne transfery w całej historii klubu. Do stajni Favre'a nie dorzucił jednak żadnego doświadczonego ogiera, a jedynie okazałe, wspaniale rokujące na przyszłość źrebięta, które w futbolowej karierze nie wygrały jeszcze nic bądź osiągnęły niewiele, a laury zdobywać mają właśnie w Mönchengladbach. Branimir Hrgota, Peniel Mlapa, Granit Xhaka, Álvaro Domínguez, a przede wszystkim Luuk de Jong to talenty czystej wody, a w wyścigu o nie Eberl wyprzedził m.in. kluby z Anglii, Holandii czy Hiszpanii.

Wrażenie robi zwłaszcza transfer holenderskiego napastnika, o którego biło się niemal pół Europy, jednak nie można zapominać o innych zawodnikach. Mlapa to była supergwiazda młodzieżowych reprezentacji Niemec, która jednak w futbolu seniorskim nie może się na razie odnaleźć. Jednak jak pokazuje przypadek chociażby Juliana Schiebera, prawdziwy talent w końcu wystrzeli i dobrymi występami w poważnej piłce potwierdzi swój niebywały potencjał. Być może właśnie w Nadrenii wychowanek monachijskich Lwów znajdzie swoje miejsce na Ziemi. Niezwykle ciekawym zawodnikiem jest również Branimir Hrgota. Król strzelców szwedzkiej Superettan w minionych rozgrywkach budzi w Skandynawii zarówno zachwyt, jak i... niemałe kontrowersje. A wszystko za sprawą jego decyzji o reprezentowaniu Szwecji, mimo swojego chorwackiego pochodzenia, co nie spotkało się z przychylną reakcją części kibiców Trzech Koron. Nastolatek ma jednak wielki talent. Skauci zwracają uwagę zwłaszcza na jego technikę użytkową oraz niesamowity zmysł do odnajdowania się w polu karnym i już teraz wróżą mu świetlaną przyszłość.

Nie tylko ogromny potencjał, ale też i niespotykane jak na swój wiek doświadczenie posiada Granit Xhaka. Były zawodnik FC Bazylei, który w swoim poprzednim klubie pozostawał w cieniu innego Szwajcara o kosowskich korzeniach, a obecnie skrzydłowego wicemistrza Niemiec, Xherdana Shaqiriego, ma dzielić i rządzić w środku pola Borussii w nadchodzących rozgrywkach. Pomocnik mimo młodego wieku  zdążył już zdobyć w ojczyźnie dwa tytuły mistrzowskie, raz sięgać po krajowy puchar oraz zaliczyć kilkanaście występów w rozgrywkach europejskich. A za kilka dni wraz z reprezentacją rozpocznie walkę o olimpijski medal w Londynie. Na igrzyska olimpijskie pojechał również nowy stoper Źrebaków, Álvaro Domínguez. Zawodnik, który swego czasu znajdował się w kręgu zainteresowań monachijskiego Bayernu, ma za zadanie zastąpić w obronie Brazylijczyka Dantego. Młody Hiszpan w wywiadach niejednokrotnie podkreślał, że jego idolem jest John Terry i to właśnie na grze Anglika stara się wzorować. Miejmy tylko nadzieję, że w nowym klubie defensor nie będzie powielał pozaboiskowych zachowań swojego mentora...

@www.spox.com

Jednak zdecydowanie najważniejszym ruchem transferowym Eberla tego okienka było przedłużenie kontraktu z Lucienem Favrem. Przed szkoleniowcem, który wyciągnął Borussię z bagna i uczynił z niej zespół gotowy do walki o najwyższe ligowe cele, zadanie co najmniej trudne: nowe klocki trzeba złożyć ponownie, i to w sposób zupełnie inny niż w zakończonym sezonie. Różnica polega oczywiście na braku genialnego w ubiegłych rozgrywkach Marco Reusa. System gry ofensywnej Borussii polegał na wymienności pozycji i ról w ataku, a także znakomicie wykorzystywał wszechstronność kwartetu Arango-Reus-Hanke (w początkowej fazie sezonu de Camargo)-Herrmann. Każdy z tych graczy potrafił zarówno znakomicie dośrodkować czy rozegrać piłkę, jak również zamknąć akcję w polu karnym. Główną postacią tego schematu był naturalnie Reus, ale porządne cegły do wspólnego sukcesu dołożył każdy z wymienionej czwórki: rozwijający się w ekspresowym tempie Herrmann, słynący z centry na nos i perfekcyjnie bitych stałych fragmentów gry Arango czy przeżywający na Borussia-Park drugą młodość Mike Hanke. Teraz miejsce blondwłosego geniusza zajmie de Jong, gra ofensywna podopiecznych Favre'a zostanie na pewno bardziej usystematyzowana, a ciężar kreowania akcji spocznie w większej mierze na barkach skrzydłowych oraz Granita Xhaki. Radosny i spontaniczny futbol zostanie znacznie bardziej uporządkowany, oby tylko nic nie stracił ze swojej widowiskowości. Bo zespół z Mönchengladbach oglądało się w minionym sezonie z największą przyjemnością.

Żeby jednak jego klub był w stanie cokolwiek ugrać w nadchodzącym sezonie, Maxa Eberla czeka jeszcze sporo pracy. Skutki wąskiej kadry Źrebaki odczuły już w końcówce poprzednich rozgrywek, kiedy to z walki o końcowe trofea odpadli właśnie przez brak klasowych zmienników. W niemieckich mediach przewija się wiele nazwisk w kontekście nowych celów transferowych Borussii: Hiszpanie Ezequiel Calvente czy Joselu, skrzydłowy Blackburn David Hoilett, Brazylijczyk Raffael z Herthy BSC czy były reprezentant Niemiec Cacau. Jakie trudy niesie za sobą  gra na trzech frontach przekonała się niedawno jej imienniczka z Dortmundu, która rokrocznie w ostatnich sezonach zajmowała ostatnie miejsce w fazie grupowej europejskich pucharów (najpierw w Lidze Europejskiej, rok temu w Lidze Mistrzów). A klubowi z Mönchengladbach na chwilę obecną brakuje nie tylko kontynentalnego doświadczenia, ale i głębi kadrowej. Ma jednak doskonałą okazję, żeby nawiązać do wspaniałych osiągnięć z lat 70. minionego stulecia i zrzucić z siebie jarzmo tej drugiej Borussii.

środa, 18 lipca 2012

Czasem warto rozdrapywać rany, czyli kilka słów o finale Ligi Mistrzów

Emocje po majowym dramacie już opadły i boiskowe wydarzenia można obecnie przeanalizować na spokojnie. Niektórzy napiszą, że porażka Bayernu była nieszczęśliwa, a nawet niesprawiedliwa. Być może. Ale co oznacza sprawiedliwość w futbolu? Owszem, Bawarczycy stworzyli więcej sytuacji bramkowych, kilka stuprocentowych, ale co z tego, skoro nie potrafili ich wykorzystać. Cała masa rzutów rożnych też na nic się zdała, bo nikt nie był w stanie zrobić z nich najmniejszego pożytku. Za to Chelsea swój jeden jedyny w całym spotkaniu korner zdołała zamienić na bramkę, i to kiedy zawodnicy w czerwonych koszulkach już witali się z gąską, a sympatycy na Allianz Arena fetowali pierwszy od 11 lat Puchar Mistrzów. Jednak to, co najlepiej podsumowuje niemoc i bezproduktywne długimi momentami bicie głową w londyński mur przez piłkarzy Heynckesa, to podręcznikowo spartaczony strzał z 11 metrów  przez Arjena Robbena. No właśnie, skoro już jesteśmy przy rzutach karnych...

Pal licho przegrany finał, prawdziwa kompromitacja (bo jednak występ Dumy Bawarii w tym spotkaniu daleki był od godnego pogardy) nastąpiła w konkursie jedenastek. A w zasadzie na chwilę przed jego rozpoczęciem, kiedy wybierali byli doń strzelcy. To, co się wydarzyło, jest po prostu SKANDALEM i HAŃBĄ dla takiego klubu jak Bayern Monachium, a także kopaczy, którzy uczestniczyli w całej tej szopce. Bo to nie byli przecież kopiący się w czoło zawodnicy drugoligowych Wigier Suwałki (bez urazy dla piłkarzy tego zespołu, posłużyli oni tylko za przykład), ale gracze z kilku(nasto)letnim doświadczeniem z występów w najlepszych i najważniejszych rozgrywkach ligowych oraz pucharowych w Europie. Piłkarze, którzy mają w CV po kilkadziesiąt meczów w barwach reprezentacji swoich krajów. I w prawdopodobnie najistotniejszym spotkaniu swoich karier bali się podejść do piłki ustawionej przed Petrem Čechem.

@www.talksport.co.uk

O kim mowa? Przede wszystkim o Anatoliju Tymoszczuku. Rekordzista pod względem liczby występów w kadrze Ukrainy, zdobywca Pucharu i Superpucharu Europy, pięciokrotny mistrz kraju, jedyny piłkarz, którego koszulka zawitała w kosmosie. A także zawodnik słynący z atomowego uderzenia, potrafiącego rozrywać siatkę w bramce rywala (jak ktoś nie wierzy, może spytać np. Gianluigiego Buffona). Jak to możliwe, że ktoś tak doświadczony i utytułowany nie zdecydował się strzelać rzutu karnego, skoro uczynił to nawet Manuel Neuer? Decyzję Tolika zdaje się jednak doskonale wyjaśniać zajście na kilka dni przed tegorocznymi Mistrzostwami Europy, kiedy to kapitan reprezentacji wraz z kilkoma innymi kadrowiczami dostali po prostu... sraczki, a sam Tymoszczuk skończył w szpitalu. " On [Tymoszczuk] jest wciąż w złym stanie, pod kroplówką. I to nie jest śmieszne - powiedział trener reprezentacji Oleg Błochin po wtorkowym przegranym meczu z Turcją". Co prawda, to prawda - śmieszne może i nie jest, po prostu żałosne.

Kolejny tchórz to Daniel van Buyten. Wielokrotny reprezentant Belgii, w przeszłości zawodnik m.in. Manchesteru City, choć wtedy niebędącego jeszcze w rękach szejków, czy Marsylii. Nie oczekuję, że zdjąłby pajęczynę z wideł bramki Čecha niczym David Luiz, ale warto czasem podjąć ryzyko, wziąć na siebie odpowiedzialność, od której migają się inni i huknąć ile sił w nogach w środek bramki. Szczególnie, gdy jest się piłkarskim wyjadaczem, a partnerzy z zespołu żółtodziobami. W tym miejscu chciałbym też nieco usprawiedliwić Toniego Kroosa. Choć jego mityczne dobrze bite stałe fragmenty gry zaczynają mnie już raczej męczyć (a nawet śmieszyć), to nie wrzuciłbym go do jednego worka z Ukraińcem i Belgiem. Zmarnował rzut karny w półfinale w Madrycie, więc miał prawo czuć się niepewnie. Zwłaszcza, że na dobrą sprawę jego futbolowa kariera jest dopiero w zarodku, a doświadczenie o niebo uboższe niż wymienionej dwójki. Choć nie mam żadnych wątpliwości, że, gdyby nie pauzy za kartki Davida Alaby i Holgera Badstubera, to właśnie ci młokosi strzelaliby jedenastki. Szczególnie ten pierwszy, który niesamowitą odporność i jaja (nic dziwnego, że był ulubieńcem van Gaala, a sam Holender wróżył mu świetlaną przyszłość) pokazał już w seriach rzutów karnych przeciwko Borussii Mönchengladbach i Realowi Madryt, kiedy to jako pierwszy stanął naprzeciwko Casillasa.

@www.rte.ie

Na deser największy przegrany minionego sezonu, czyli Arjen Robben. Koncertowo zawalił Bayernowi tytuł w meczu w Dortmundzie, nie popisał się w finale Ligi Mistrzów, a na dokładkę razem z kolegami z  reprezentacji zawiódł na całej linii na Euro. Do swoistego hat-tricka brakowało już tylko zmarnowanej jedenastki na tymże turnieju. Ale chociaż do sposobu wykonywania karnych przez Holendra można mieć sporo zastrzeżeń, to nie można mu odmówić odwagi. Bo w newralgicznych momentach to właśnie szybki jak błyskawica skrzydłowy podchodzi do wapna (inna sprawa, że ostatnio regularnie pudłuje). Odwagi zabrakło mu jednak w kluczowej sytuacji. Albo po prostu zawiodło zdrowie. Jedna teoria głosi, że drgania jego łydek strąciły kilka satelitów krążących dookoła Ziemi, inna, że zwyczajnie nie miał już sił podejść do jedenastki. W głowie siedziała mu jednak na pewno tylko jedna myśl - strzał, albo raczej podanie, z 95 minuty, który mogło sprowadzić na jego klub chwałę, a zesłały na samego zawodnika jedynie stado hammerfistów. Przypadek Robbena jest jednak trochę bardziej złożony. Bo Holender z wapna strzela jedynie... w regulaminowym czasie gry, czyli wtedy, gdy bramki te zaliczają się do statystyk. Czyżby kolejny kamyczek do ogródka znanego z egocentryzmu i chciwości na gole piłkarza?

Rzut karny to najprostszy, a zarazem najtrudniejszy element futbolu. Z 11 metrów mylili się niemal wszyscy (może oprócz tych, którzy nie próbowali). W finałowej serii jedenastek pudłowali Olić i Schweinstegier, o jednak o nich nie wspomniałem ani słowem. Bo ta dwójka w kluczowym momencie nie miała przynajmniej pełnych gaci i odważyła się stanąć naprzeciwko Čecha. I to właśnie zarówno o odwadze jednych, jak i jej braku wśród innych pamiętał będę odnośnie majowego meczu. Nie o przegranej, nie o zmarnowanych okazjach. A o wstydzie, który przynieśli Bayernowi pospolici tchórze. Tchórze niegodni gry w barwach tego klubu.

wtorek, 17 lipca 2012

Synonim niemieckiej klęski musi odejść?

Jeden to rodowity monachijczyk, drugi urodził się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od stolicy Bawarii. Jeden  miał piłkę nożną we krwi, drugi już jako młokos razem z bratem robił karierę w narciarstwie alpejskim, ale ostatecznie porzucił je na rzecz futbolu. Dzisiejszy kapitan Dumy Bawarii i jego zastępca. I choć w Bayernie spotkali się już jako nastolatkowie, ich drogi do podstawowej jedenastki monachijskiego giganta były zgoła odmienne. Gdy Lahm w słodko-gorzkim nastroju wracał z dwuletniego wypożyczenia do Szwabii (furora w Lidze Mistrzów i Bundeslidze czy też debiut w reprezentacji, ale również i nieszczęśliwa kontuzja na ostatnim treningu w barwach Stuttgartu, która wyłączyła go z gry na kolejne pół roku), Schweini zdążył dwukrotnie sięgnąć po dublet na krajowym podwórku, a jego pozycja w drużynie była już raczej ugruntowana, choć jeszcze zupełnie inna niż obecnie. Od tego czasu bawarski duet jak jeden mąż tuż przed metą odpada z wyścigów po najwyższe laury we wszystkich najważniejszych rozgrywkach klubowych bądź międzypaństwowych. Czy nie nadeszła już odpowiednia pora, by rozdzielić pechową parę, przynajmniej w reprezentacji Niemiec?

@www.op-online.de

Najmłodsze pokolenie niemieckich kadrowiczów, szczególnie tych z Bayernu Monachium, może mówić o wielkim pechu. Thomas Müller i Holger Badstuber zawodowo w piłkę grają dopiero trzy lata, a zdążyli już przegrać dwa półfinały najważniejszych imprez globu i dwukrotnie uznać wyższość rywala w finale Ligi Mistrzów. Jakby tego było mało na krajowym podwórku co i raz doznają upokorzeń ze strony ekipy Jürgena Kloppa, która nie dość, że sprzątnęła Bawarczykom sprzed nosa trzy trofea w ostatnich dwóch sezonach, to jeszcze wygrała kolejnych pięć bezpośrednich spotkań, a ukoronowaniem tej serii był pogrom w finale Pucharu Niemiec przed dwoma miesiącami. Ostatni raz takie lanie Gwiazda Południa dostała na Volkswagen Arena trzy lata temu, a ich katem okazał się wtedy Brazylijczyk Grafite.

Choć lista klęsk młodych piłkarzy z Monachium prezentuje się niezwykle okazale, to i tak nie może się ona równać z porażkami ich starszych kolegów. Bo zestawienie przegranych Schweinsteigera i Lahma uzupełniają jeszcze niepowodzenia reprezentacyjne (blamaż w Portugalii, klapy w półfinałach rodzimego mundialu oraz Euro dwa lata później) i krajowe (wpadki na finiszu rozgrywek Bundesligi i utrata tytułu na rzecz Stuttgartu oraz Wolfsburga). Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nawet jeszcze na austriacko-szwajcarskim europejskim czempionacie Niemcy nie znajdowali się wśród głównych faworytów do końcowego tryumfu i ich porażka nie była sensacją. Co innego podczas afrykańskiego mundialu czy niedawno zakończonych Mistrzostw Europy.

Rozliczając kadrę po rozczarowującym występie na Euro, niemiecki Sportbild wymienił Mario Gómeza i właśnie duet Schweinsteiger-Lahm jako tych, którzy zawiedli najbardziej (choć spokojnie można się sprzeczać o brak m.in. Podolskiego). I nie pozostaje nic innego, jak tylko się zgodzić, że to nie był udany turniej dla żadnego z kapitanów Bayernu. Schweini co prawda zagrał przeciwko Holandii najlepszy swój mecz w całej rundzie rewanżowej, ale te mistrzostwa były w jego wykonaniu bardzo słabe, a czapką nakrył go jego partner ze środka pola, Sami Khedira. Zresztą nie po raz pierwszy pomocnik Bayernu nie potrafił udźwignąć ciężaru ważnego meczu. Mimo wielkiej formy na mundialu dwa lata temu, nie dał rady w najważniejszym momencie, czyli półfinale przeciwko Hiszpanii. Tak samo jak w spotkaniu o złoto na turnieju w Austrii i Szwajcarii (choć wtedy bardziej lub mniej zawiódł każdy z Niemców). Nie pomógł również drużynie w obu przegranych finałach Ligi Mistrzów, a jego dyspozycja na Mistrzostwach Świata we własnej ojczyźnie też pozostawiała wiele do życzenia (oprócz genialnego w jego wykonaniu meczu o najniższy stopień podium). A Lahm? Oprócz wspomnianej już katastrofy z finału Euro 2008 oraz półfinału tegorocznego czempionatu nie powinien mieć sobie nic do zarzucenia. Co prawda w moim odczuciu mistrzostwa w Polsce i na Ukrainie raczej przedreptał, ale i tak prezentował się solidnie. A napisać, że w decydujących potyczkach Ligi Mistrzów po prostu nie zawiódł, to tak jakby nie napisać nic.

@www.gavros.gr

Jaka jest więc recepta, aby przywrócić Niemców na tron? Pozbyć się Schweinsteigera (!). Teza co najmniej kontrowersyjna, ale na pewno poparta pewnymi argumentami. Ten pierwszy został już przedstawiony w poprzednim akapicie. Drugi to moim zdaniem potrzeba zmian w kadrze. W ostatnich latach zawodnicy spod herbu Czarnego Orła byli już o minutę i strzał Fabio Grosso w finale rodzimego mundialu, o błąd Lahma i podcinkę Torresa mistrzami Europy, o główkę Carlesa Puyola w meczu o złoto Mistrzostw Świata w RPA i wreszcie o dwa przebłyski geniuszu Mario Balotelliego w kolejnym starciu z Hiszpanami o Puchar Henri Delaunaya. Niby cztery półfinały w ostatnich czterech wielkich imprezach, ale cały czas pozostaje jednak duży niedosyt. Już cztery razy witali się z gąską, żeby ostatecznie za każdym kolejnym podejściem pozostać za płotem. Kadrze potrzeba świeżości i młodej krwi, żeby to pokolenie nie skończyło jako najwięksi przegrani w historii piłki nożnej. Równie dobrze jak o podziękowanie Schweiniemu, mógłbym postulować o pozbycie się Lahma. Tyle że... on jest po prostu niezastąpiony. O miejsce na prawej flance boku defensywnego reprezentacji walczyło przed Euro dwóch stoperów oraz defensywny pomocnik. A zmiennik kapitana, Marcel Schmelzer, choć w Bundeslidze trzyma wysoki poziom, to w Lidze Mistrzów czy reprezentacji (m.in. w meczu przeciwko Szwajcarii) prezentował się koszmarnie. W przypadku środka pola sprawa ma się zupełnie inaczej. Genialny mundial zagrał Khedira, który zepchnął Schweinsteigera ledwie do roli swojego asystenta w centrum boiska, a sam koordynował wszystkie ataki Niemców. Momentami z fantastycznej strony pokazywał się w Dortmundzie następca Nuriego Şahina, Ilkay Gündogan, uznany zresztą przed kilkoma dniami za najlepszego środkowego pomocnika całych rozgrywek ligowych. Kolejny dobry sezon ma za sobą Toni Kroos, a przecież w odwodzie pozostają jeszcze m.in. bracia Benderowie.

Niemieckiej kadrze narodowej potrzeba wstrząsu. Najbardziej oczwistym ruchem w takim wypadku byłoby zwolnienie Joachim Löwa, ale nie sądzę, żeby federacja chciała w taki sposób żegnać się z selekcjonerem, który przywrócił naszym zachodnim sąsiadom blask i dawną (niepełną jeszcze) chwałę. Zresztą sam trener zapowiedział już rozbrat po nadchodzącym czempionacie w Brazylii. Zostaje więc jedynie odsunięcie od drużyny Schweinsteigera, uczynienie go kozłem ofiarnym wszystkich niepowodzeń i pozbycie się swoistego amuletu przyciągającego porażki. Ktoś musi ginąć, by ktoś mógł żyć. A patrząc po bundesligowych boiskach, ewentualnych następców Schweiniego jest kilku. Reprezentacja będzie jeszcze wygrywać, musi, choć w moim mniemaniu już bez jej najpopularniejszego zawodnika.