niedziela, 9 czerwca 2013

Borussia pręży muskuły

"Robert Lewandowski latem 2013 roku na pewno nie przejdzie do Bayernu. To ostateczne". Takimi słowami Hans-Joachim Watzke uciął spekulacje o rychłym transferze Polaka do Monachium i jednocześnie pokazał, kto rządzi w Dortmundzie. Wbrew wydarzeniom na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy nie jest to ani agent piłkarza, ani sam piłkarz, ani też jego wymarzona drużyna, czyli Bayern.

Słowa prezesa Borussii mogą sprawiać wrażenie zachęty zagranicznych klubów do rozpoczęcia negocjacji, ale przekaz jest jasny: Lewandowski wypełni w Dortmundzie swoją umowę, a przez ostatni rok nie tylko będzie musiał schować honor do kieszeni, ale i wciąż zarabiać będzie niewiele więcej niż Julian Schieber. Jednak jak podkreśla Watzke, klub ma nadzieję, że po początkowym rozczarowaniu snajper udowodni swoją klasę i profesjonalizm.

Sam Lewandowski nie jest wcale największym przegranym całego zamieszania. Jest nim oczywiście niedoszły polski Mino Raiola, który jednak zapomniał, że działa w Niemczech, a nie Włoszech, czyli kraju dość mocno odległym kulturowo. Tutaj wycieczki po telewizjach śniadaniowych i trąbienie wszem wobec o ruchach klienta nie robiły na nikim wrażenia, a wręcz denerwowały. Najpierw kibiców Borussii, później sam zarząd, a na koniec nawet najbardziej wyważone media znad Łaby, które agentów piłkarza nazwały "komikami". Błazenady Kucharskiego mają już więc dosyć wszyscy. Umieszczenie Lewandowskiego w Bayernie będzie zapewne jego ostatnim interesem na niemieckim rynku. Krychowiak czy Kosecki mogą mu tylko podziękować.

Takim obrotem sprawy przegrał też Bayern. Nie mogąc dłużej znieść wszystkich spekulacji na temat obsady ataku w przyszłym sezonie, nowego klubu postanowił poszukać Mario Gómez, a wedle ostatnich doniesień już go nawet znalazł. Monachijczycy sami się więc zaszachowali. Pertraktując z agentami Polaka zapomnieli, że tym razem nie wystarczy dogadać się z zawodnikiem i rzucić pieniądze na stół. Jest Mandžukić, kontrakt przedłuży Pizarro, natomiast wątpliwe, by udało się zatrzymać wypychanego Gómeza. Zatrzymać zresztą chwilowo, bo przecież już za rok miejsca dla niego znowu zabraknie. Szukać trzeba będzie półśrodków i rozwiązań tymczasowych. Albo naprędce opracować plan awaryjny: odpuścić Lewandowskiego i postawić na innego snajpera.

A kto wygrał? Oczywiście Borussia. Podstawiła nogę chwiejącemu się na własne życzenie Bayernowi, po stracie Götzego pokazała, że dla nikogo nie jest marketem, za śmieszne pieniądze zatrzymała znakomitego napastnika, a przede wszystkim dała prztyczka w nos zbyt mocno wychylającemu się Lewandowskiemu. Bo ten z każdym kolejnym golem stopniowo zapominał, że póki obowiązuje go kontrakt, nie może sam decydować o swojej przyszłości.