Słowa prezesa Borussii mogą sprawiać
wrażenie zachęty zagranicznych klubów do rozpoczęcia negocjacji,
ale przekaz jest jasny: Lewandowski wypełni w Dortmundzie swoją
umowę, a przez ostatni rok nie tylko będzie musiał schować honor
do kieszeni, ale i wciąż zarabiać będzie niewiele więcej niż
Julian Schieber. Jednak jak podkreśla Watzke, klub ma nadzieję, że
po początkowym rozczarowaniu snajper udowodni swoją klasę i
profesjonalizm.
Sam Lewandowski nie
jest wcale największym przegranym całego zamieszania. Jest nim
oczywiście niedoszły polski Mino Raiola, który jednak zapomniał,
że działa w Niemczech, a nie Włoszech, czyli kraju dość mocno
odległym kulturowo. Tutaj wycieczki
po telewizjach śniadaniowych i trąbienie wszem wobec o ruchach
klienta nie robiły na nikim wrażenia, a wręcz denerwowały.
Najpierw kibiców Borussii, później sam zarząd, a na koniec nawet
najbardziej wyważone media znad Łaby, które agentów piłkarza
nazwały "komikami". Błazenady Kucharskiego mają już
więc dosyć wszyscy. Umieszczenie Lewandowskiego w Bayernie będzie
zapewne jego ostatnim interesem na niemieckim rynku. Krychowiak czy
Kosecki mogą mu tylko podziękować.
Takim obrotem sprawy
przegrał też Bayern. Nie mogąc dłużej znieść wszystkich
spekulacji na temat obsady ataku w przyszłym sezonie, nowego klubu
postanowił poszukać Mario Gómez, a wedle ostatnich doniesień już
go nawet znalazł. Monachijczycy sami się więc zaszachowali. Pertraktując z agentami Polaka zapomnieli, że tym razem nie wystarczy dogadać się z zawodnikiem i rzucić pieniądze na stół. Jest
Mandžukić, kontrakt przedłuży Pizarro, natomiast wątpliwe, by
udało się zatrzymać wypychanego Gómeza. Zatrzymać zresztą
chwilowo, bo przecież już za rok miejsca dla niego znowu zabraknie.
Szukać trzeba będzie półśrodków i rozwiązań tymczasowych.
Albo naprędce opracować plan awaryjny: odpuścić Lewandowskiego i postawić na innego snajpera.
A kto wygrał?
Oczywiście Borussia. Podstawiła nogę chwiejącemu się na własne
życzenie Bayernowi, po stracie Götzego
pokazała, że dla nikogo nie jest marketem, za śmieszne pieniądze
zatrzymała znakomitego napastnika, a przede wszystkim dała
prztyczka w nos zbyt mocno wychylającemu się Lewandowskiemu. Bo ten
z każdym kolejnym golem stopniowo zapominał, że póki obowiązuje
go kontrakt, nie może sam decydować o swojej przyszłości.