Runda jesienna już prawie za nami. Do jej oficjalnego zakończenia brakuje jedynie dwóch meczów z trwającej obecnie 16. kolejki oraz ostatniej jesiennej serii gier, która rozegrana zostanie za tydzień. Niektóre zespoły muszą jeszcze dokończyć fazę grupową w Lidze Europy (Hanower 96, FC Schalke 04) czy zagrać w 1/8 Pucharu Niemiec (12 drużyn z 1. Bundesligi, brak m.in. Bremy, Hanoweru czy Leverkusen). W obu tych rozgrywkach nie ma drużyny VfL Wolfsburg, w barwach której o debiut w Bundeslidze dalej walczy Mateusz Klich. Patrząc na jego dotychczasowe osiągnięcia na niemieckich boiskach, spokojnie już teraz, na kolejkę przed końcem rundy, można pokusić się o małe podsumowanie pierwszego półrocza Polaka w prawdziwej piłce.
Krótko mówiąc, sytuacja Klicha na Volkswagen-Arena nie jest najlepsza, daleko jej nawet do bycia dobrą. Statystyki mówią same za siebie. Zieloną koszulkę Wilków przywdziewał jedynie w dwóch meczach rezerw (łącznie rozegrał trzy połówki, równe 135 minut), obu przegranych, oraz kilku sparingach, a w jednym z nich udało mu się nawet trafić do siatki. Jak na razie jego największym sukcesem jest wyjazd z zespołem do Dortmundu na mecz z tamtejszą Borussią. Ławka rezerwowych okazała się jednak dla niego za krótka i lekcję futbolu na Signal Iduna Park Klich musiał odbierać z wysokości trybun. Mimo dość wyraźnego odsunięcia na boczny tor przez Felixa Magatha, Polak nie traci optymizmu. "Trener rezerw też mi powiedział, że jestem tu na chwilę i wszyscy wiedzą, że nie ściągnęli mnie po to, żebym grał w rezerwach", mówił jeszcze w listopadzie Klich. Od tego czasu pomocnik nie zrobił żadnego kroku w kierunku upragnionej pierwszej drużyny i pozostaje na zesłaniu w zespole rezerw.
Drużyna prowadzona przez Magatha prezentuje się w obecnych rozgrywkach zdecydowanie poniżej oczekiwań. Jak co rundę Quälix zrobił w zespole małą rewolucję i latem do Wolfsburga przybyło wielu nowych zawodników, w tym 21-latek z Krakowa. Na nic się jednak to zdało. Z kwitkiem w pierwszej rundzie Pucharu Niemiec odprawiła Wilki będąca pod skrzydłami Red Bulla ekipa z Lipska, rywalizująca na co dzień w czwartej lidze razem z... rezerwami Wolfsburga, a w lidze podopiecznym Magatha solidnie oberwało się również od 1. FC Kolonii, Hanoweru 96, Werderu Brema czy obu Borussii. Praktycznie na półmetku sezonu zespół z Volkswagen-Arena znajduje się tuż nad przepaścią, wyprzedzając będącego w strefie spadkowej beniaminka z Augsburga zaledwie o 3 punkty. Więcej bramek w lidze od Wilków (34) straciła tylko ekipa z Fryburga (35), natomiast nikt nie przegrywał częściej (9 porażek; najwięcej w lidze na spółkę z Fryburgiem i Norymbergą). Do Wolfsburga należy też inny rekord tej rundy: kadra zespołu jest zdecydowanie najbardziej liczna, a trener Magath puścił w bój największą ilość zawodników w całych rozgrywkach (31; średnia całej ligi wynosi 23). I chociaż wśród wybrańców można znaleźć nastoletnich absolutnych debiutantów (Arnold, Knoche, Polter Schulze czy Thoelke) oraz ledwo zipiących dinozaurów (Josué, Kyrgiakos, Salihamidžić, Schindzielorz), próżno tam szukać nazwiska Polaka. Zdaniem Magatha, Klich cały czas nie jest odpowiednio przygotowany fizycznie. Kto uważnie śledzi rozgrywki Bundesligi, ten bez trudu przypomni sobie pewną bardzo podobną sytuację w karierze trenerskiej Quälixa...
W przerwie zimowej sezonu 2005/06, po wielomiesięcznych obserwacjach rynku południowoamerykańskiego, skauci Bayernu Monachium wybrali kandydatów na wzmocnienie zespołu. Pomimo długich negocjacji z argentyńskim Club Atlético Independiente w sprawie transferu młodocianej gwiazdy klubu, niejakiego Sergio Kuna Agüero, przedstawiciele obu klubów nie zdołali się dogadać, a wszystko rozbiło się o kwotę odstępnego. Działacze Dumy Bawarii wykluczyli zapłatę ponad 20 mln euro za niespełna 18-latka. Wygórowanych żądań finansowych nie stawiali natomiast właściciele paragwajskiego Club Cerro Porteño, którzy przystali na sumę niecałych 3 mln euro. Oferta dotyczyła ulubieńca lokalnych kibiców, siedmiokrotnego reprezentanta kraju, przyszłej gwiazdy paragwajskiego futbolu oraz piłkarza roku 2005 w swojej ojczyźnie - Julio dos Santosa, którego transfer osobiście zarekomendował Magath. Młodzian miał wypełnić lukę na środku boiska, jaka miała powstać po zakończeniu sezonu wraz ze spodziewanym odejściem Michaela Ballacka. Domniemani następcy, Bastian Schweinsteiger oraz Irańczyk Ali Karimi, nie byli przyzwyczajeni do tej pozycji bądź po prostu nie spełniali pokładanych w nich nadziei. Paragwajczyk miał odmienić tę sytuację i na lata zawładnąć linią pomocy Bayernu Monachium.
W swojej pierwszej rundzie w Bawarii jednak za wiele nie pograł. Dos Santos zaliczył ledwie kilka występów w rezerwach oraz pełne 90 minut w zamykającym mistrzowski sezon spotkaniu z Borussią Dortmund. Taki stan rzeczy tłumaczył trener nieprzepracowaniem z zespołem zimowego okresu przygotowawczego przez Paragwajczyka. Nie inaczej było w kolejnym sezonie. Oprócz półgodzinnego debiutu w Lidze Mistrzów i pojedynczych występów w Pucharze Niemiec oraz Pucharze Ligi w podobnym wymiarze czasowym, dos Santos raczej nie wstawał z ławki rezerwowych. W lidze jego występy można uznać za mocno symboliczne - trzykrotnie wchodził na boisko na ostatnie sekundy, czasem kończąc spotkanie bez ani jednego kontaktu z piłką, a raz zaliczył jedynie pięciominutowy epizod. Wyjaśnienia Magatha i tym razem były identyczne: wiadomo, niepełne przepracowanie okresu przygotowawczego. Owszem, dos Santosowi przytrafiła się przed sezonem kontuzja, ale nie omijały one i innych zawodników, którzy nie mieli jednak później problemów z wskoczeniem do jedenastki, np. innego Paragwajczyka, Roque Santa Cruza. Zanim w styczniu 2007 r. Quälix z hukiem wyleciał z Monachium, zdążył jeszcze wydelegować niedoszłą gwiazdę na pół roku do Wolfsburga. Pech chciał, że na ostatnim treningu w czerwonym trykocie dos Santos złamał nogę i pobyt w mieście Volkswagena spędził wyłącznie w gabinetach lekarskich. Gdy latem wrócił na Allainz Arena, nie miał już tam czego szukać. Nowy-stary trener, Ottmar Hitzfeld, nie widział dla niego w miejsca w zespole i odesłał na kolejną tułaczkę, tym razem do hiszpańskiej Almerii, gdzie również nie zagrał ani minuty. Kolejne lata to nowe przygody, ale już na kontynencie południowoamerykańskim. Najpierw w Brazylii, później w rodzimym Cerro Porteño. W Monachium pożegnano dos Santosa bez żalu, umieszczając jego nazwisko w dość obfitej teczce dla klubowych transferów-pomyłek.
Przytoczona historia może nie znaczyć zupełnie nic w kontekście sytuacji Klicha w Wolfsburgu, ale wydaje się być analogiczna: młody, ofensywny pomocnik, którego ciągła absencja w meczowym zestawieniu tłumaczona jest przez tego samego przecież trenera kiepskim przygotowaniem fizycznym do sezonu. Sytuacja Polaka jest tym bardziej skomplikowana, że zamiast dać szansę Klichowi, Magath posyła na boisko zawodników prezentujących się dramatycznie słabo jak Salihamidžić czy Josué. Mimo więc nalegania na transfer Klicha, trener wydaje się być wobec polskiego pomocnika wyjątkowo nieufny. Bo naprawdę trudno sobie wyobrazić, żeby Mateusz grał na tak kiepskim poziomie jak wymieniona dwójka. Na pewno najcięższy okres Polaka w Wolfsburgu dobiega końca: runda wiosenna nie może być po prostu dla niego gorsza.
W przerwie zimowej sezonu 2005/06, po wielomiesięcznych obserwacjach rynku południowoamerykańskiego, skauci Bayernu Monachium wybrali kandydatów na wzmocnienie zespołu. Pomimo długich negocjacji z argentyńskim Club Atlético Independiente w sprawie transferu młodocianej gwiazdy klubu, niejakiego Sergio Kuna Agüero, przedstawiciele obu klubów nie zdołali się dogadać, a wszystko rozbiło się o kwotę odstępnego. Działacze Dumy Bawarii wykluczyli zapłatę ponad 20 mln euro za niespełna 18-latka. Wygórowanych żądań finansowych nie stawiali natomiast właściciele paragwajskiego Club Cerro Porteño, którzy przystali na sumę niecałych 3 mln euro. Oferta dotyczyła ulubieńca lokalnych kibiców, siedmiokrotnego reprezentanta kraju, przyszłej gwiazdy paragwajskiego futbolu oraz piłkarza roku 2005 w swojej ojczyźnie - Julio dos Santosa, którego transfer osobiście zarekomendował Magath. Młodzian miał wypełnić lukę na środku boiska, jaka miała powstać po zakończeniu sezonu wraz ze spodziewanym odejściem Michaela Ballacka. Domniemani następcy, Bastian Schweinsteiger oraz Irańczyk Ali Karimi, nie byli przyzwyczajeni do tej pozycji bądź po prostu nie spełniali pokładanych w nich nadziei. Paragwajczyk miał odmienić tę sytuację i na lata zawładnąć linią pomocy Bayernu Monachium.
W swojej pierwszej rundzie w Bawarii jednak za wiele nie pograł. Dos Santos zaliczył ledwie kilka występów w rezerwach oraz pełne 90 minut w zamykającym mistrzowski sezon spotkaniu z Borussią Dortmund. Taki stan rzeczy tłumaczył trener nieprzepracowaniem z zespołem zimowego okresu przygotowawczego przez Paragwajczyka. Nie inaczej było w kolejnym sezonie. Oprócz półgodzinnego debiutu w Lidze Mistrzów i pojedynczych występów w Pucharze Niemiec oraz Pucharze Ligi w podobnym wymiarze czasowym, dos Santos raczej nie wstawał z ławki rezerwowych. W lidze jego występy można uznać za mocno symboliczne - trzykrotnie wchodził na boisko na ostatnie sekundy, czasem kończąc spotkanie bez ani jednego kontaktu z piłką, a raz zaliczył jedynie pięciominutowy epizod. Wyjaśnienia Magatha i tym razem były identyczne: wiadomo, niepełne przepracowanie okresu przygotowawczego. Owszem, dos Santosowi przytrafiła się przed sezonem kontuzja, ale nie omijały one i innych zawodników, którzy nie mieli jednak później problemów z wskoczeniem do jedenastki, np. innego Paragwajczyka, Roque Santa Cruza. Zanim w styczniu 2007 r. Quälix z hukiem wyleciał z Monachium, zdążył jeszcze wydelegować niedoszłą gwiazdę na pół roku do Wolfsburga. Pech chciał, że na ostatnim treningu w czerwonym trykocie dos Santos złamał nogę i pobyt w mieście Volkswagena spędził wyłącznie w gabinetach lekarskich. Gdy latem wrócił na Allainz Arena, nie miał już tam czego szukać. Nowy-stary trener, Ottmar Hitzfeld, nie widział dla niego w miejsca w zespole i odesłał na kolejną tułaczkę, tym razem do hiszpańskiej Almerii, gdzie również nie zagrał ani minuty. Kolejne lata to nowe przygody, ale już na kontynencie południowoamerykańskim. Najpierw w Brazylii, później w rodzimym Cerro Porteño. W Monachium pożegnano dos Santosa bez żalu, umieszczając jego nazwisko w dość obfitej teczce dla klubowych transferów-pomyłek.
Przytoczona historia może nie znaczyć zupełnie nic w kontekście sytuacji Klicha w Wolfsburgu, ale wydaje się być analogiczna: młody, ofensywny pomocnik, którego ciągła absencja w meczowym zestawieniu tłumaczona jest przez tego samego przecież trenera kiepskim przygotowaniem fizycznym do sezonu. Sytuacja Polaka jest tym bardziej skomplikowana, że zamiast dać szansę Klichowi, Magath posyła na boisko zawodników prezentujących się dramatycznie słabo jak Salihamidžić czy Josué. Mimo więc nalegania na transfer Klicha, trener wydaje się być wobec polskiego pomocnika wyjątkowo nieufny. Bo naprawdę trudno sobie wyobrazić, żeby Mateusz grał na tak kiepskim poziomie jak wymieniona dwójka. Na pewno najcięższy okres Polaka w Wolfsburgu dobiega końca: runda wiosenna nie może być po prostu dla niego gorsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz