W życiu każdego przychodzi czas na refleksje. Prawie trzy miesiące temu, na początku grudnia minionego roku, chwila zadumy dosięgła prezesa rady nadzorczej Bayernu Monachium, Karla-Heinza Rummenigge: "Nie sprowadzimy już żadnego młodego zawodnika z Ameryki Południowej, to po prostu nie ma sensu", stwierdził na łamach prasy. Cóż, trudno się z nim nie zgodzić. Przez prawie 20 lat monachijski gigant wydał na dziewięciu południowców około 40 milinów euro. Dość powiedzieć, że tylko jeden piłkarz z całej tej ferajny spełnił pokładane w nim nadzieje. Najwyższa pora przeanalizować wszystkie południowe wtopy transfery w wykonaniu Dumy Bawarii.
8. José Paolo Guerrero
Do Monachium trafił jako 18-latek, z dużo mniejszymi oczekiwaniami i za nieporównywalnie mniejsze pieniądze niż Roque Santa Cruz. Zrobił furorę w zespole rezerw i już sezon później został przez trenera Hitzfelda dołączony do kadry seniorskiej. Grywał głównie ogony, ale nic w tym dziwnego, skoro rywalizował o plac z takimi snajperami jak Pizarro czy Makaay. W ciągu trzyletniej przygody z pierwszym zespołem Bayernu wystąpił w 45 meczach, strzelając 13 goli. Był członkiem ekipy, która po raz pierwszy w historii niemieckiej piłki zdołała obronić dublet. Od kilku sezonów czołowa postać Hamburgera SV. Bo choć monachijskie progi okazały się dla niego zdecydowanie za wysokie, to w zespole z Imtech Arena znalazł swoje miejsce na ziemi, stając się ni mniej, ni więcej, po prostu ligowym średniakiem.
7. Roque Santa Cruz
Wspomniane już, pierwsze w tym zestawieniu, złote dziecko paragwajskiej piłki. W 1999 r. zapłacono za niego bagatela 5 milinów euro. Jednak El Chico nigdy tak naprawdę nie rozwinął w Monachium skrzydeł. Trafił do klubu z łatką wielkiego talentu, który, częściowo przez zbyt silną konkurencję, ale w głównej mierze przez kontuzje, Niemcy opuszczał z podkulonym ogonem. Błysnął za to na Wyspach, gdy w barwach Blackburn Rovers rozegrał sezon życia. Zachwycił na tyle, że włodarze klubu zdecydowali się ściągnąć z Paragwaju jego młodszego brata, również napastnika... Uczestnik trzech Mundiali, jedna z drogocennych zabawek szejków z Manchesteru. Wielki talent z potencjałem na grę w absolutnie topowych klubach świata, który skończył rozbijając się o europejskie średniaki. Suma sumarum też nie najgorzej.
6. Adolfo Valencia
El tren (pociąg) albo der Entlauber (ścinarka do liści). Ostatniego pseudonimu dorobił się raz po raz kopiąc piłkę wysoko nad bramką, wprost w korony drzew nieopodal boiska treningowego. Mimo wszelkich uszczypliwości, praktycznie jedyny sezon (drugi to ledwie trzy mecze i powrót do Ameryki Południowej) w barwach Bayernu był całkiem udany. 13 bramek w 31 spotkaniach to wynik bardzo przyzwoity. Gdyby tylko nie fakt, że Kolumbijczyk w zasadzie wystrzelał się w swoich trzech pierwszych występach i później trafiał już wyłącznie od święta. Sprowadzony za 5 milinów marek, co na początku lat 90. mogło robić wrażenie. Tak samo jak fakt, że piłkę było mu dane kopać na czterech kontynentach.
5. Mazinho
Po niewypałach kategorii średniej, zaczynamy powoli zbliżać się do wagi ciężkiej. Zawodnik z jakże polskim akcentem w personaliach (jedno z jego imion to Waldemar), przygodę z Bayernem miał równie udaną, co praktycznie wszyscy późniejsi kopacze w monachijskich barwach w jakikolwiek sposób związani z krajem znad Wisły (Banaczek, Borowski, Klose, Podolski, Sikorski, Trochowski czy Wojciechowski). Po niezłym początku (12 goli w 33 meczach w pierwszym sezonie), miejsca nad Izarą nie zagrzał. Po kilku chudych latach pożegnany bez żalu. Mazinho może mieć jednak osobisty powód do dumy: obok José Paolo Guerrero, to jedyny zawodnik z całego zestawienia, który może poszczycić się notą idealną od Kickera. Co więcej, dokonał tego przebywając na boisku zaledwie połówkę spotkania (wyczyn ten powtórzył kilkanaście lat później Peruwiańczyk, który na dodatek sezon później zapisał przy swoim nazwisku kolejną kickerowską jedynkę).
4. Julio dos Santos
Jeszcze jedna upadła gwiazdka z ojczyzny Yerba mate, o którym szerzej można przeczytać TUTAJ. Wielki talent i równie wielkie rozczarowanie. Jednak o ile w przypadku El Chico można śmiało wskazać kontuzje jako przyczyny braku oczekiwanego rozwoju zawodnika, tak w przypadku dos Santosa winowajcą był raczej Felix Magath. Albo po prostu... system skautingu, który błędnie ocenił rzeczywiste umiejętności i potencjał tego gracza.
3. Bernardo
Poziom rankingu zaczyna niebezpiecznie rosnąć. Niestety, nie poziom piłkarski a poziom absurdu. Krokodyl. Na jednym z klubowych spływów kajakowych Izarą, mimo zaleceń Uliego Hoeneßa, kapitan zespołu, Klaus Augenthaler, postanowił zażartować sobie z żółtodzioba. Zaalarmowany nagłym pojawieniem się w rzece krokodyli, Bernardo zaczął nerwowo wiosłować, próbując ujść z życiem... Historia jest równie humorystyczna, co cały epizod Brazylijczyka w Monachium, na który złożyło się jedynie 260 minut w pięciu występach. W statystykach zapisał się, a jakże, tylko i wyłącznie otrzymaniem żółtej kartki w jednym z ligowych meczów.
2. José Ernesto Sosa
Argentyński talent czystej wody, mogący pochwalić się identycznym pseudonimem co Lukas Podolski (El Principito; książę). W monachijskim gigancie zdegradowany jedynie do roli chłopa pańszczyźnianego. Pańszczyznę jednak odrobił: to właśnie jego centra posłana wprost na głowę Luci Toniego w 120. minucie dramatycznego boju z Getafe w ćwierćfinale Pucharu Uefa otworzyła Bawarczykom drzwi do kolejnej rundy. To było jednak za mało. Sosa w Monachium zdecydowanie rozczarował. Wrócił odbudowywać formę do ojczyzny, ale na nic się to zdało. Nie zabawił również w Neapolu, obecnie kopie za naszą wschodnią granicą.
1. Breno
Zdecydowany numer jeden, tysiące lat świetlnych przed konkurencją. Breno Vinicius Rodrigues Borges bądź po prostu Breno. Albo monachijska femme fatale. Były kapitan olimpijskiej reprezentacji Brazylii, rekomendowany przez Élbera, zgubę Bayernowi przynosi dokładnie od czterech lat. Najpierw były to tylko kartki (jedyna czerwień w meczu towarzyskim, jaką kiedykolwiek widziałem) i kontuzje, ostatnio Brazylijczyk, za którego niemiecki potentat zapłacił 12 grubych milionów, wniósł się jednak poziom wyżej. Zaczęło się od pożaru domu piłkarza, który w oczach monachijskiej prokuratury stał się również głównym podejrzanym. Kilkanaście dni spędził w areszcie, zanim klub zdecydował się wpłacić kaucję opiewającą na około pół miliona euro. Ostatecznie sąd uchylił też nałożony na gracza zakaz opuszczania kraju i Breno mógł razem z drużyną przygotowywać się do rundy wiosennej w Katarze. Klub zapewnił mu także fachową pomoc psychiatryczną. Na tym jednak nie koniec. Niezadowolony z braku obecności w kadrze na towarzyski mecz w Erfurcie, Brazylijczyk postanowił wylać swoje żale za pomocą jakże popularnego w ostatnim czasie wśród piłkarzy medium, czyli... Twittera: "Nie chcę mówić źle o zespole B, ale traktuję grę tam towarzysko. Co ja przeżywam... Bayern się ze mną bawi". Za swoje słowa zawodnik wylądował oczywiście na dywaniku szefostwa klubu, jednak po raz kolejny mu się upiekło. Nie minęło kilka dni, a Brazylijczyk znowu znalazł się na świeczniku. Tym razem zgłosił trenerowi Heynckesowi chorobę, żeby później zamiast udać się do domu w celu leczenia dolegliwości, zgłosić się do... salonu tatuażu. Cierpliwość do Breno zaczyna już nawet tracić człowiek stojący za jego transferem do Monachium, Giovane Élber, który doradza rodakowi powrót do ojczyzny. Zobaczymy, jak długo wybryki defensora akceptować będą włodarze monachijskiego giganta. Okaże się to już niebawem, bowiem za niecałe pół roku wygasa kontrakt wiążący Brazylijczyka z Bayernem...
Jedyny piłkarz bezpośrednio sprowadzony z Ameryki Południowej, o którym z całą pewnością można powiedzieć, że nie zawiódł to Martín Demichelis. Dlatego też nie został on włączony do powyższego zestawienia. Każdy z umieszczonych tam zawodników mniej lub bardziej (choć zdecydowanie częściej bardziej) rozczarował. Natomiast mały Beckenbauer, jak nazywano Argentyńczyka po transferze z River Plate, praktycznie przez całą swoją przygodę w Niemczech utrzymywał równą formę, nie schodził poniżej pewnego poziomu. Czasami wzbijał się na najwyższy europejski pułap, ale miewał też i gorsze dni. Ostatecznie nie potrafił znaleźć wspólnego języka z trenerem van Gaalem i musiał, niczym Brazylijczyk Lúcio półtora roku wcześniej, opuścić zespół rekordowego mistrza Niemiec. W żadnym razie nie można mu jednak zarzucić tego, że w barwach Bayernu nie spełnił pokładanych w nim nadziei.
Zupełnie inna kwestia to zawodnicy południowoamerykańscy posiadający doświadczenie z gry w Europie. Z takich zakupów monachijski klub w żadnym wypadku nie chce się wycofywać, a ostatnie ruchy pokazują tendencję wprost przeciwną. W przeszłości sprowadzano już nie tylko cały zastęp piłkarzy popularnych Aptekarzy, czyli Jorginho, Lúcio czy Zé Roberto, ale też Paulo Sérgio z włoskiej AS Romy (choć i on ma za sobą kilka lat gry w Leverkusen), Claudio Pizarro z Werderu Brema czy najnowsze nabytki: Rafinhę i Luiza Gustavo. Od dłuższego czasu z FC Hollywood łączony jest także brazylijski defensor rewelacji tegorocznych rozgrywek Bundesligi, Borussii Mönchengladbach, Dante. Transfery graczy ogranych już na Starym Kontynencie to gwarancja realnego wzmocnienia zespołu, a właśnie tego potrzebuje monachijski klub. W końcu Bayern Monachium to marka zbyt duża, żeby dalej pozwalała sobie na nieudane eksperymenty.
3. Bernardo
(Bernardo z lewej, z prawej Mazinho) |
Poziom rankingu zaczyna niebezpiecznie rosnąć. Niestety, nie poziom piłkarski a poziom absurdu. Krokodyl. Na jednym z klubowych spływów kajakowych Izarą, mimo zaleceń Uliego Hoeneßa, kapitan zespołu, Klaus Augenthaler, postanowił zażartować sobie z żółtodzioba. Zaalarmowany nagłym pojawieniem się w rzece krokodyli, Bernardo zaczął nerwowo wiosłować, próbując ujść z życiem... Historia jest równie humorystyczna, co cały epizod Brazylijczyka w Monachium, na który złożyło się jedynie 260 minut w pięciu występach. W statystykach zapisał się, a jakże, tylko i wyłącznie otrzymaniem żółtej kartki w jednym z ligowych meczów.
2. José Ernesto Sosa
Argentyński talent czystej wody, mogący pochwalić się identycznym pseudonimem co Lukas Podolski (El Principito; książę). W monachijskim gigancie zdegradowany jedynie do roli chłopa pańszczyźnianego. Pańszczyznę jednak odrobił: to właśnie jego centra posłana wprost na głowę Luci Toniego w 120. minucie dramatycznego boju z Getafe w ćwierćfinale Pucharu Uefa otworzyła Bawarczykom drzwi do kolejnej rundy. To było jednak za mało. Sosa w Monachium zdecydowanie rozczarował. Wrócił odbudowywać formę do ojczyzny, ale na nic się to zdało. Nie zabawił również w Neapolu, obecnie kopie za naszą wschodnią granicą.
1. Breno
Zdecydowany numer jeden, tysiące lat świetlnych przed konkurencją. Breno Vinicius Rodrigues Borges bądź po prostu Breno. Albo monachijska femme fatale. Były kapitan olimpijskiej reprezentacji Brazylii, rekomendowany przez Élbera, zgubę Bayernowi przynosi dokładnie od czterech lat. Najpierw były to tylko kartki (jedyna czerwień w meczu towarzyskim, jaką kiedykolwiek widziałem) i kontuzje, ostatnio Brazylijczyk, za którego niemiecki potentat zapłacił 12 grubych milionów, wniósł się jednak poziom wyżej. Zaczęło się od pożaru domu piłkarza, który w oczach monachijskiej prokuratury stał się również głównym podejrzanym. Kilkanaście dni spędził w areszcie, zanim klub zdecydował się wpłacić kaucję opiewającą na około pół miliona euro. Ostatecznie sąd uchylił też nałożony na gracza zakaz opuszczania kraju i Breno mógł razem z drużyną przygotowywać się do rundy wiosennej w Katarze. Klub zapewnił mu także fachową pomoc psychiatryczną. Na tym jednak nie koniec. Niezadowolony z braku obecności w kadrze na towarzyski mecz w Erfurcie, Brazylijczyk postanowił wylać swoje żale za pomocą jakże popularnego w ostatnim czasie wśród piłkarzy medium, czyli... Twittera: "Nie chcę mówić źle o zespole B, ale traktuję grę tam towarzysko. Co ja przeżywam... Bayern się ze mną bawi". Za swoje słowa zawodnik wylądował oczywiście na dywaniku szefostwa klubu, jednak po raz kolejny mu się upiekło. Nie minęło kilka dni, a Brazylijczyk znowu znalazł się na świeczniku. Tym razem zgłosił trenerowi Heynckesowi chorobę, żeby później zamiast udać się do domu w celu leczenia dolegliwości, zgłosić się do... salonu tatuażu. Cierpliwość do Breno zaczyna już nawet tracić człowiek stojący za jego transferem do Monachium, Giovane Élber, który doradza rodakowi powrót do ojczyzny. Zobaczymy, jak długo wybryki defensora akceptować będą włodarze monachijskiego giganta. Okaże się to już niebawem, bowiem za niecałe pół roku wygasa kontrakt wiążący Brazylijczyka z Bayernem...
Zupełnie inna kwestia to zawodnicy południowoamerykańscy posiadający doświadczenie z gry w Europie. Z takich zakupów monachijski klub w żadnym wypadku nie chce się wycofywać, a ostatnie ruchy pokazują tendencję wprost przeciwną. W przeszłości sprowadzano już nie tylko cały zastęp piłkarzy popularnych Aptekarzy, czyli Jorginho, Lúcio czy Zé Roberto, ale też Paulo Sérgio z włoskiej AS Romy (choć i on ma za sobą kilka lat gry w Leverkusen), Claudio Pizarro z Werderu Brema czy najnowsze nabytki: Rafinhę i Luiza Gustavo. Od dłuższego czasu z FC Hollywood łączony jest także brazylijski defensor rewelacji tegorocznych rozgrywek Bundesligi, Borussii Mönchengladbach, Dante. Transfery graczy ogranych już na Starym Kontynencie to gwarancja realnego wzmocnienia zespołu, a właśnie tego potrzebuje monachijski klub. W końcu Bayern Monachium to marka zbyt duża, żeby dalej pozwalała sobie na nieudane eksperymenty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz