Polscy sympatycy Realu Madryt i FC Barcelony lubują się we wszelkiego rodzaju porównaniach swoich ukochanych zespołów. Na tapetę wywlekane są różnorakie aspekty. Przede wszystkim jest to oczywiście klasa piłkarzy, ale przewijają się też wątki odnośnie historii, stylu gry czy ilości kibiców na całym świecie. W ostatnim czasie zaczęto również licytować się na liczby wychowanków, które w piłkarski świat wysyłają szkółki obu zespołów. Cantera kontra cartera. Kopalnia kontra portfel. Szkolenie dla siebie kontra szkolenie dla innych. Barca kontra Real. I tak w koło Macieju. A jak na tle iberyjskich potęg prezentuje się Bayern jeśli chodzi o własną produkcję kopaczy? Czas się przekonać.
Obecnie rzadko obserwuje się niemieckich piłkarzy grających poza granicami kraju. Jedyne warte wspomnienia nazwiska to w zasadzie tylko Özil, Khedira czy Klose. Dlatego też w polowaniu na bawarskich wychowanków najlepiej skupić się na Bundeslidze. A ściślej mówiąc na samym Bayernie, bo to właśnie na Allianz Arena kopie na co dzień największa ilość graczy wychowanych piłkarsko w Monachium.
Badstuber, Contento, Lahm, Müller, Schweinsteiger. Piątka zawodników, w tym czwórka etatowych reprezentantów Mannschaftu plus Niemiec z włoskimi korzeniami, który swoje imiona dostał na cześć wielkiego Diego. Kadrowicze Löwa, którzy, za wyjątkiem Badstubera, stanowią kręgosłup drużyny narodowej naszych zachodnich sąsiadów, uzbierali już w sumie 218 występów. Całkiem sporo zważając na fakt, że najstarszy z nich niecały tydzień temu skończył 28 lat, a dwóm zdecydowanie bliżej jest do granicy pełnoletności niż wieku średniego. Warto też zauważyć, że Badstuber, Contento i Müller zostali do pierwszej drużyny Bayernu włączeni w tym samym czasie przez Louisa van Gaala, który z całym przekonaniem postawił na duet młodzieniaszków (Contento bywał raczej opcją awaryjną). Swoją drogą sam przypadek Thomasa Müllera jest niezwykle ciekawy. Ledwie 84 mecze w Bundeslidze (27 goli, 29 asyst), a jednocześnie już ćwierć setki występów w kadrze, w których zdobył 10 bramek. Do tego garść laurów indywidualnych (Złoty But MŚ w RPA, Najlepszy Zawodnik Młodego Pokolenia tegoż mundialu czy Najlepszy Młody Niemiecki Zawodnik) i drużynowych (Mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Niemiec, 3. miejsce MŚ '10, finał Ligi Mistrzów). Całkiem sporo jak na kogoś, kto poważnie w piłkę zaczął grać przed dwoma laty.
Czas opuścić Monachium i ze stolicy Bawarii przenieść się do stolicy kraju. Bo właśnie w stołecznej Hercie znajduje się drugie co do wielkości skupisko wychowanków Bayernu. Do Christiana Lella, którego postać jest nader interesująca nie tylko poprzez fakt, że 3/4 jego nazwiska stanowi jedna i ta sama litera, ale też poprzez wybryki pozasportowe na poziomie wyskoków byłych Bawaryczków - Effenberga czy Baslera, latem dołączyli kolejni piłkarze, którzy kopać uczyli się w Monachium: Andreas Ottl i Thomas Kraft. Pierwszy zapamiętany głównie z profesorskiej gry w Lidze Mistrzów w meczu przeciwko Interowi na San Siro dobre parę lat temu, drugi natomiast jako kropla, która przelała czarę goryczy i razem z jej zawartością z Monachium wylany został wspomniany już van Gaal. Dodając siedzącego na ławce trenerskiej Starej Damy wychowanka Dumy Bawarii starszej już daty, Markusa Babbela, otrzymujemy całkiem sporą gromadkę Bawarczyków grających pod banderą berlińskiej Herthy.
Próżno szukać kolejnych tak licznych kolonii monachijskich emigrantów. Są oni raczej rozproszeni po klubach w całym kraju, niezależnie od klasy rozgrywkowej. Do tego grona można zaliczyć niespełnione talenty (Feulner, Bugera), solidnych ligowców (Guerrero, Jarolim czy Hitzlsperger), zawodników europejskiego formatu (Hummels), niczym nie wyróżniających się przeciętniaków (Ekici czy Wagner) oraz graczy, którzy popisy kolegów oglądają zwykle z trybun (Niedermeier, Yilmaz, Heller). W 2. Bundeslidze szaleje natomiast Stephan Fürstner, który na chwilę obecną jest jednym z najlepszych pomocników grających na zapleczu niemieckich salonów. Obok niego po boiskach w Bochum czy Karlsruhe biegają Erb, Ngwat-Mahop, Heerwagen, Bönig, kolejny z Müllerów wychowanych w Monachium - tym razem Fabian - oraz były reprezentant kraju - Daniel Bierofka.
Osobną grupę stanowią też niespełnione talenty bramkarskie wychowane w Monachium: Wessels i Rensing. Obaj namaszczeni zostali przez legendy, Maiera i Kahna, na swoich następców. Jeden nie doczekał nawet swojej prawdziwej szansy i przez kilka lat był tylko żelaznym rezerwowym (spokojnie może wymienić się uwagami z nieco bardziej doświadczonym w tych kwestiach Berndem Dreherem), drugi wyzwaniu nie podołał. Prawdopodobnie psychicznie, bo jego początek w 1. FC Kolonii, czyli runda wiosenna poprzedniego sezonu, był niebywały. W obecnym obniżył już nieco loty, ale i tak można śmiało powiedzieć, że jest nieźle. Wessels z kolei po odejściu z Bayernu błąka się po kolejnych klubach. Zaczął tak samo jak Rensing, od popularnych Kozłów, później zahaczył o angielską Premiership, 2. Bundesligę oraz ligę szwajcarską. Na dzień dzisiejszy zimuje w dobrze znanym wiślackim kibicom Odense BK. Zobaczymy jak długo. Wcześniej nigdy nie wytrzymał za granicą dłużej niż rok.
Skoro jesteśmy już przy wychowankach grających na obczyźnie, warto przypomnieć sobie kilka nazwisk. Piotr Trochowski, który zaczynał u Hitzfelda razem ze Schweinsteigerem, wobec zbyt silnej konkurencji zwiał do HSV. A latem czerwony Hamburg zamienił na słoneczną Sewillę. I słuch po nim zaginął. Kolejny kreatywny pomocnik, Bośniak Misimović, po latach tułaczki po niemieckich średniakach, spróbował szczęścia za granicą. Najpierw w Turcji, a obecnie inkasuje grube miliony w Rosji. Przed wyjazdem zdołał jeszcze zwędzić Srebrną Paterę grając w barwach Wilków. Ostatnia postać to również gracz występujący jako, a jakże, ofensywny pomocnik. Steffen Hofmann, bo o nim mowa, w barwach Bayernu wystąpił jeden jedyny raz. Od lat związany z Rapidem Wiedeń, choć w międzyczasie zaliczył też przelotny romans z niebieską stroną Monachium. Kapitan Wiedeńczyków, zapewne przyszła legenda tegoż klubu. W innym przypadku raczej nie dostałby od fanów mało wiarygodnego dla postronnego kibica przydomka Soccer-God.
O ile powyższe nazwiska kojarzy niejeden niedzielny kibic, tak poza granicami Niemiec grają też zawodnicy, o których nawet szerszej publiczności nie dane było słyszeć (również dla mnie niektóre pozycje to całkowite science-fiction). Zaczynając od klubów najbliższych Monachium są to kolejno: Bazylea (Markus Steinhöfer), Charleroi (Viktor Bopp), Zabrze (Paweł/Paul Thomik), włoskie Crotone (Nicola Sansone) oraz Ankara (Erdal Kılıçaslan). Konkurencję daleko w tyle zostawia jednak młodszy i mniej uzdolniony brat popularnego El Conquistadora - Diego Pizarro Bosio. Dwa lata temu wychowanek Bayernu, który do Monachium trafił wraz z bratem, wrócił do ojczyzny i występuje obecnie w barwach pierwszoligowego Colegio National Iquitos.
Trzydziestu pięciu. Tylu wychowanków Bayernu biega obecnie po boiskach Europy (plus jeden hasający po stadionach nad Amazonką)*. Nie mam pojęcia, jak ma się ta liczba do ilości adeptów szkółek Barcelony czy Realu. Wiem natomiast, że ta liczba starczy do stworzenia więcej niż trzech jedenastek. Ograniczę się jednak tylko do jednej.
Wygląda to bardzo nieźle. Solidna obrona, mocny środek pola, do tego błyskotliwa formacja ofensywna. Chimeryczny Guerrero może nie udźwignąć ciężaru zdobywania goli, ale pomoc, szczególnie w postaci Müllera, powinna okazać się wystarczająca. Przy dobrych wiatrach Drużyna Wychowanków Bayernu byłaby w stanie nie tylko grać o europejskie puchary, ale też porządnie napsuć krwi faworytom do wygrania Mistrzostwa Niemiec.
*Z racji chęci utrzymania jako takiego poziomu sportowego przytaczanych nazwisk oraz jej braku do zbytniego zagłębiania się w otchłań lig regionalnych czy związkowych, pod uwagę brałem tylko zawodników występujących co najmniej na poziomie drugich lig krajowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz