środa, 23 listopada 2011

Polski ambasador na terenie wroga

Piłkarzom znad Wisły nie jest łatwo zrobić karierę za granicą. Czasem nie starcza samych umiejętności, czasem nie wytrzymuje psychika, a innym razem przeszkodą nie do ominięcia okazują się różnice kulturowe czy problemy z językiem. Poprzeczka postawiona jest jeszcze wyżej, gdy chodzi o grę w kraju, gdzie przeciętny Klaus ma sąsiada zza Odry za wąsatego, przygłupiego i leniwego pijaczka, który, oprócz oczywiście picia wódki, trudni się jedynie kradzieżą wszelkiego rodzaju towarów, z samochodami na czele. To naturalnie tylko zwykłe uproszczenie. Są również w Niemczech ludzie, którzy potrafią docenić i piłkarsko zakochać się w Polakach. Przed Państwem Wolfgang Wolf.

Patrząc na osiągnięcia trenerskie Wolfa, ciężko doszukać się spektakularnych sukcesów. Trzeba mu jednak oddać, że dwukrotnie poznał smak awansu do wyższej klasy rozgrywkowej (do Bundesligi z 1. FC Norymbergą oraz do 2. Bundesligi jako trener Stuttgarter Kickers), a nawet zahaczył o europejskie puchary z Wilkami. Z drugiej strony, dane mu było również dwa razy przełknąć gorzką pigułkę w postaci degradacji na zaplecze niemieckich salonów (z Norymbergą i Kaiserslautern). Jak widać, prowadzone przez Wolfa drużyny pałętały się zwykle w ogonie tabeli 1. Bundesligi, dość często podróżując między nią a jej zapleczem. Wyjątek stanowi jego przygoda w Wolfsburgu, gdzie co prawda przejął zespół na 7 kolejek przed końcem sezonu 97/98 i ledwo utrzymał go w lidze, ale już w następnych rozgrywkach niespodziewanie drużyna Wilków zajęła miejsce dające im prawo do gry w Pucharze Uefa. Furory w Europy podopieczni Wolfa jednak nie zrobili i po pokonaniu Debreczynu VSC oraz Rody JC Kerkrade w początkowym rundach, w kolejnej musieli uznać wyższość Ateltico Madryt. W rodzimej Bundeslidze rokrocznie zajmowali miejsca w okolicy środka tabeli, dające spokojny ligowy byt, więc ze sporym zdziwieniem przyjęto dymisję Wolfa. Szefowie klubu hojnie wspieranego przez koncern samochodowy liczyli jednak na znacznie więcej niż mógł im zaoferować były trener. Co ciekawe, ostatnim meczem Wolfa jako szkoleniowca Wilków było spotkanie przeciwko... 1. FC Norymberdze, czyli drużynie, którą objął ledwie półtora miesiąca później.

W karierze trenerskiej Wolf trafiał na Polaków w każdym zespole, który prowadził. Z pierwszym z nich, Januszem Górą, spotkał się już na samym początku swojej szkoleniowej przygody, w Stuttgarter Kickers. Lewy obrońca, przyszła legenda SSV Ulm, przez bite pięć lat był podstawowym zawodnikiem zespołu Wolfa, świętując razem z nim awans do 2. Bundesligi. Ich drogi rozeszły się w 1997 roku. Góra ekipę ze Stuttgartu opuścił na rzecz SSV Ulm, a sam Wolf niedługo później przeniósł się do Wolfsburga.


Tam na dzień dobry przywitało go dwóch graczy znad Wisły. O ile Waldemar Kryger miał u Wolfa pewne miejsce w składzie do końca swojej przygody z Wilkami, czyli przez kolejne cztery lata, tak Piotr Tyszkiewicz został od razu skreślony. Trener po przejęciu zespołu postawił na napastnika zaledwie raz i po zakończeniu sezonu pożegnał bez żalu. Mimo odejścia snajpera, latem liczba Polaków w Wolfsburgu się zwiększyła. Wolf z dalekiej Brazylii ściągnął śp. Krzysztofa Nowaka, a z położonej znacznie bliżej Borussii Mönchengladbach Andrzeja Juskowiaka. Na tego ostatniego postawił wbrew woli kibiców, wśród których Jusko nie cieszył się zbyt dobrą opinią. Nic więc dziwnego, że napastnik był często wygwizdywany przez fanów, mimo kolejnych strzelanych goli. Kibice uważali, że na grę bardziej zasługuje ich ulubieniec, Roy Präger, który na boisku zwykł wypluwać płuca i biegać za każdą straconą piłką, czyli był przeciwieństwem Polaka. Trener nazywał to mądrością taktyczną, jednak dla sympatyków Wilków Juskowiak był po prostu leniwą świnią. Wybór Wolfa okazał się jednak słuszny. W ciągu czterech lat gry na VfL-Stadion Polak trafił do siatki 39 razy, co uczyniło go najskuteczniejszym piłkarzem w historii dość krótkiej przygody Wolfsburga z 1. Bundesligą (obecnie czwarte miejsce: za Edinem Džeko, Grafite oraz Argentyńczykiem z polskimi korzeniami, Diego Klimowiczem). Natomiast dla zmarłego Krzysztofa Nowaka był nie tylko trenerem. Łączyła ich prawdziwa przyjaźń, która jeszcze umocniła się w czasie choroby piłkarza.


Kolejny przystanek w trenerskie wędrówce, to kolejni Polacy na drodze Wolfa. W 1 FC. Norymberdze zastał całkiem sporą Polonię. Nie tylko w osobach Tomasza Kosa oraz Jacka Krzynówka, ale także duetu bramkarzy urodzonych w Kiędzierzynie-Koźlu, Raphaela Schäfera oraz Dariusza Kampy. Już w pierwszym możliwym terminie Wolf dokooptował do składu kolejnego polskiego zawodnika, Mariusza Kukiełkę, a rok później dołączyli jeszcze Bartosz Bosacki i Tomasz Hajto. Jednak mimo tak licznej grupy Polaków, tylko Schäfer i Krzynówek nie musieli obawiać się o miejsce w składzie. Rzadziej grali Hajto, Kukiełka czy Bosacki, natomiast Kos, uprzednio podstawowy gracz Norymbergi, po przyjściu Wolfa nie powąchał murawy. Nic więc dziwnego, że szybko spakował walizki i razem z Juskowiakiem i Tomaszem Bobelem ruszył na podbój 2. Bundesligi.

W 1. FC Kaiserslautern Wolf minął się tylko z Kamilem Kosowski. Trener nie widział dla niego miejsca w składzie i Kosa powędrował na kolejne wypożyczenie, tym razem do miasta Romea i Julii. Na następne eksperymenty z Polakami szkoleniowiec zdecydowanie nie miał ochoty. Kiedy prowadził zespół Czerwonych Diabłów ograniczył się do sprowadzenia tylko jednego przedstawiciela ludności słowiańskiej, Słowaka z węgierskimi korzeniami, Balázsa Borbély'ego, mimo że wcześniej lubował się w transferowaniu piłkarzy pochodzenia słowiańskiego. A że w przypadku Wolfa brak Słowian, to brak sukcesu, to w swoim pierwszym sezonie na stołku trenera klubu ze Wzgórza Betze poleciał do 2. Bundesligi, a w kolejnym zostawił zespół na kiepskim 6. miejscu, zanim wyleciał z hukiem. Później przez ponad dwa lata odpoczywał od piłki, a w tym czasie minęła jego chwilowa awersja m.in. do polskich piłkarzy.

Jego współpraca z grecką Skodą Xanthi miała być niezwykle owocna. Już w marcu greckie i niemieckie media ogłosiły, że w nowym sezonie Wolfgang Wolf zostanie trenerem greckiego klubu. Wraz z nim do Hellady ruszył były grecki piłkarz i jego przyszły asystent, Kostas Konstantinidis, oraz, oczywiście, Polacy. Z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, zupełnie jak w przypadku nowego trenera. podano informację o transferze do Skody gwiazdy Wisły Kraków, Marka Zieńczuka. Do Zienia dołączył również były znajomy Wolfa z Norymbergi, Mariusz Kukiełka. Liczba przybyszy znad Wisły w Ksanti mogłaby być okazalsza, ale Rafał Grzelak wybrał Bukareszt i grę u boku Pawła Golańskiego.

Tercet nie zawojował Hellady. Najszybciej przygodę ze Skodą zakończył sam kapitan okrętu, który ręcznik rzucił już po dwóch miesiącach. Decyzję tłumaczył poważnymi problemami rodzinnymi, ale zapewne niebagatelny wpływ na jego decyzję miał również zaledwie jeden punkt uzbierany w trzech pierwszych meczach sezonu. Niewiele później  poddał się Kukiełka, który też nie zabawił nawet do zimy, i już pod koniec listopada rozwiązał kontrakt. Zieńczuk wytrzymał z całej trójki najdłużej, ale i w jego przypadku nie był to szmat czasu. Po kiepskim sezonie w barwach Skody zdecydował się na powrót do rodzinnego Gdańska. Co ciekawe, rezygnacja Wolfa nie była pierwszą dymisją trenerską w tamtym sezonie ligi greckiej. Ba, nie była nawet drugą... Już po pierwszej kolejce poleciał Ilie Dumitrescu z Pethrakikosu, a po następnej fani wspólnie z mediami pozbawiły pracy dotychczasowego trenera Olympiacosu, Temuriego Ketsbaii. Jak widać, włodarzom polskich klubów do najlepszych jeszcze trochę brakuje...

 

Na następne wyzwanie Wolf czekał do zimy. W lutym 2010 r. zgłosił się do niego Andreas Möller, były reprezentant Niemiec i piłkarz m.in. Borussii Dortmund czy Juventusu Turyn, który od kilku lat jest kierownikiem Offenbach Kickers. Wolf nie namyślał się długo i podjął rękawicę. W nowym klubie, oczywiście, nie mogło obyć się bez Polaka. Jednak tym razem Wolfgang Wolf nie przyłożył do jego transferu ręki. Robert Wulnikowski już długo przed przyjściem nowego szkoleniowca strzegł bramki ekipy z Offenbach. Za kadencji Wolfa nic się nie zmieniło i Wulnikowski mógł liczyć na kluczową rolę w zespole. Mimo ogromnych ambicji właścicieli i kibiców, zespołowi nie udało się awansować do 2. Bundesligi. Wolf pozostał jednak na stanowisku.

Cel na kolejny sezon był jasny: awans szczebel wyżej. Kickers w lidze zaczęli nieźle, a w Pucharze Niemiec odprawili z kwitkiem najpierw VfL Bochum, a później fantastyczną tamtej jesieni Borussię Dortmund. W roli głównej w tamtym meczu wystąpił wspomniany Robert Wulnikowski, który najpierw dzięki swojej kapitalnej postawie, ale też i niemałej pomocy kolegów, zachował czyste konto przez 120 minut, a w konkursie jedenastek zatrzymał strzały dwóch żądeł przyjezdnych, Barriosa i Lewandowskiego. Borussia poległa dopiero drugi raz w sezonie (wcześniej przegrała w Lidze Europy z Sewillą FC), a całe Offenbach świętowało. W kolejnej rundzie okazali się jednak słabsi od Norymbergi, a w lidze zajmowali dopiero 3. miejsce, dające tylko prawo do gry w barażu, co zupełnie nie satysfakcjonowało właścicieli. Klub dopiero co ogłosił rozpoczęcie budowy nowego stadionu, którego otwarcie ma nastąpić latem 2012 r. Do tego czasu klub chciał już za wszelką cenę opuścić 3. ligę przednimi drzwiami. Poleciała więc głowa trenera Wolfa, ale na nic się to zdało. Offenbach Kickers pod wodzą nowego szkoleniowca znowu zajęli miejsce poza trójką. A Wolf pozostał bez pracy. W tej kwestii nie zmieniło się nic od ponad półtora roku.


Żeby choć w części zrozumieć tak silne i niespotykane za granicą przywiązanie trenera do zawodników polskiej narodowości, trzeba przyjrzeć się bliżej karierze piłkarskiej Wolfa. Nie był on kopaczem wybitnym, ale na pewno można go uznać za gracza solidnego. W końcu niejeden marzy o zagraniu 308 meczów na poziomie 1. Bundesligi, reprezentując barwy 1. FC Kaiserslautern oraz Stuttgarter Kickers. Kluczowy jest jednak rok 1984: to wtedy na Fritz-Walter-Stadion zawitał reprezentant Polski, Stefan Majewski. Znany raczej jako tytan pracy niż leń, popularny Doktor mógł stanowić dla Wolfa wzór ambitnego i pracowitego piłkarza znad Wisły. Możliwe więc, że to właśnie Majewskiemu, przynajmniej w jakimś stopniu, Polacy mogą zawdzięczać tak liczne grono rodaków biegających w przeszłości po niemieckich boiskach.


***

Wdzięczni Wolfowi mogą być nie tylko Polacy, ale również i fani Wolfsburga oraz Norymbergi czy postronni kibice niemieckiej piłki. To właśnie Wolf odkrył takich zawodników jak Martin Petrov, Miroslav Karhan (rekordzista pod względem liczby występów w barwach Wilków w Bundeslidze - 173 mecze), Joshua Kennedy, Diego Klimowicz, Jan Polák, Róbert Vittek czy Marek Mintál (Król Strzelców 1. Bundesligi, dwukrotny Król Strzelców 2. Bundesligi). Choć w zasadzie w przypadku tego ostatniego nie jest to do końca prawdą. Za odkryciem słowackiego strzelca wyborowego stoi... dozorca domu, w którym mieszkał trener Wolf. Uwagę będącego na wyjeździe służbowym na Słowacji handlarza aut przykuł nietuzinkowy napastnik MŠK Żyliny, o czym niezwłocznie poinformował swojego sąsiada. Nie trzeba się domyślać, że w podzięce dozorca otrzymał niejedna butelkę wytrawnego trunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz