piątek, 19 kwietnia 2013

Santana okrężną drogą na mundial

Jeśli wierzyć najnowszym doniesieniom Bilda, Felipe Santana w następnym sezonie nie będzie już grał w Dortmundzie. Obędzie się jednak bez zmiany mieszkania, nie ominą go też i Derby Zagłębia Ruhry. Nowym klubem Brazylijczyka ma być bowiem Schalke.

Najpoczytniejszy niemiecki tabloid uwielbia dzierżyć palmę pierwszeństwa w donoszeniu o ruchach transferowych na niemieckim rynku, a później chełpić się swoimi wynikami. Przeważnie ma także dobrych informatorów, jednak czasami zdarza mu się strzelić spektakularną gafę. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Miesiąc temu ich felietonista i jeden z bardziej doświadczonych dziennikarzy trąbił o pewnych przenosinach Armina Veha właśnie do Schalke, tymczasem już kilka dni później trener przedłużył umowę z Eintrachtem, a dodatkowo okazało się, że żadnych rozmów na stopie zawodowej między Heldtem a Vehem nie było.

Czy w tym przypadku może być podobnie? Co najwyżej połowicznie, bo letni  transfer Santany wydaje się przesądzony, nie znamy jeszcze tylko jego nowego adresu. Kusi przede wszystkim suma odstępnego, która oscyluje wokół miliona euro. W mediach na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy przerabiano już wiele scenariuszy, a Brazylijczyk wciskany był do każdego niemieckiego klubu, gdzie istniało najmniejsze zapotrzebowanie na stopera: od Hoffenheim, przez Wolfsburg, aż do Hamburga. W Mönchengladbach miał zastąpić odchodzącego do Bayernu Dantego, a "Die Welt" już rok temu pisał, że obrońca lada moment wyląduje w Leverkusen.

No i Schalke.

Głównym sprawcą zamieszania wokół swojej osoby jest sam Santana, który regularnie narzekał w mediach na swoją pozycją w klubie i bycie dopiero trzecim wyborem Kloppa. Ostatnimi czasy nieco zmienił front, może wobec notorycznych urazów etatowych stoperów Borussii i sporej ilości minut, a może po prostu nie chcąc robić sobie problemów przy transferze. Ale dalej wszystkie publiczne wywody Brazylijczyka łączą wzmianki o największym marzeniu piłkarza: występie na przyszłorocznym mundialu, rozgrywanym przecież w jego ojczyźnie.

Absolutnie podstawowym kryterium do bycia w ogóle zauważonym przez selekcjonera "Kanarków" jest gra w markowym klubie w topowej lidze, co doskonale znamy już z historii Dantego. Ten wymóg Schalke spełnia, jednak w przypadku Santany czynnik fundamentalny może znów okazać się przeszkodą.

Bo w Schalke przy braku kontuzji parę stoperów tworzą Höwedes i Papadopoulos. I obaj piłkarsko są lepsi od Brazylijczyka. A dodatkowo wiosną jak piłkarz wygląda nawet Matip. Przyjście Santany może się wiązać z transferem Greka, tyle że teraz już nikt nie rzuci na stół 15 milionów za obrońcę, który ostatnie pół sezonu spędził w gabinetach lekarskich.

To może kasa, choć przy marzeniach i celach stopera nie powinna grać ona kluczowej roli. Też pudło. Klub znajduje się w finansowym dołku, a czasy gazowego eldorada bezpowrotnie minęły. W mediach pisano, że zarobki Santany mogą po przeprowadzce wynieść nawet trzy miliony rocznie. Tyle że z taką gażą od razu wskoczyłby do czołówki najlepiej zarabiających piłkarzy w Schalke, zresztą na takie pieniądze dopiero co przystał Höwedes. Kapitan zespołu, reprezentant kraju, Niemiec, w dodatku młodszy od Brazylijczyka.

Co więc w Gelsenkirchen będzie robił Santana? Miejsce na ławce zwalnia latem Metzelder, domniemane zarobki się zgadzają, umiejętności nieco na korzyść Brazylijczyka.

Zdecydowanie lepiej wyglądała chociażby kandydatura Hamburga, gdzie miałby pewny plac, ciekawą ekipę i zdolnego trenera, zapewne podobne pieniądze, a może też i europejskie puchary. A tak: z deszczu pod rynnę. Widocznie Santana na dobre przyzwyczaił się już do deszczowego klimatu Zagłębia Ruhry. I regularnego grzania ławy. A z Gelsenkirchen na pewno nie będzie miał bliżej do reprezentacji Brazylii, i to nie tylko dlatego, że oba miasta dzieli zaledwie 40 kilometrów.