sobota, 10 grudnia 2011

Co z tym Klichem, czyli powtórka z rozrywki

Runda jesienna już prawie za nami. Do jej oficjalnego zakończenia brakuje jedynie dwóch meczów z trwającej obecnie 16. kolejki oraz ostatniej jesiennej serii gier, która rozegrana zostanie za tydzień. Niektóre zespoły muszą jeszcze dokończyć fazę grupową w Lidze Europy (Hanower 96, FC Schalke 04) czy zagrać w 1/8 Pucharu Niemiec (12 drużyn z 1. Bundesligi, brak m.in. Bremy, Hanoweru czy Leverkusen). W obu tych rozgrywkach nie ma drużyny VfL Wolfsburg, w barwach której o debiut w Bundeslidze dalej walczy Mateusz Klich. Patrząc na jego dotychczasowe osiągnięcia na niemieckich boiskach, spokojnie już teraz, na kolejkę przed końcem rundy, można pokusić się o małe podsumowanie pierwszego półrocza Polaka w prawdziwej piłce.


Krótko mówiąc, sytuacja Klicha na Volkswagen-Arena nie jest najlepsza, daleko jej nawet do bycia dobrą. Statystyki mówią same za siebie. Zieloną koszulkę Wilków przywdziewał jedynie w dwóch meczach rezerw (łącznie rozegrał trzy połówki, równe 135 minut), obu przegranych, oraz kilku sparingach, a w jednym z nich udało mu się nawet trafić do siatki. Jak na razie jego największym sukcesem jest wyjazd z zespołem do Dortmundu na mecz z tamtejszą Borussią. Ławka rezerwowych okazała się jednak dla niego za krótka i lekcję futbolu na Signal Iduna Park Klich musiał odbierać z wysokości trybun. Mimo dość wyraźnego odsunięcia na boczny tor przez Felixa Magatha, Polak nie traci optymizmu. "Trener rezerw też mi powiedział, że jestem tu na chwilę i wszyscy wiedzą, że nie ściągnęli mnie po to, żebym grał w rezerwach", mówił jeszcze w listopadzie Klich. Od tego czasu pomocnik nie zrobił żadnego kroku w kierunku upragnionej pierwszej drużyny i pozostaje na zesłaniu w zespole rezerw.

Drużyna prowadzona przez Magatha prezentuje się w obecnych rozgrywkach zdecydowanie poniżej oczekiwań. Jak co rundę Quälix zrobił w zespole małą rewolucję i latem do Wolfsburga przybyło wielu nowych zawodników, w tym 21-latek z Krakowa. Na nic się jednak to zdało. Z kwitkiem w pierwszej rundzie Pucharu Niemiec odprawiła Wilki będąca pod skrzydłami Red Bulla ekipa z Lipska, rywalizująca na co dzień w czwartej lidze razem z... rezerwami Wolfsburga, a w lidze podopiecznym Magatha solidnie oberwało się również od 1. FC Kolonii, Hanoweru 96, Werderu Brema czy obu Borussii. Praktycznie na półmetku sezonu zespół z Volkswagen-Arena znajduje się tuż nad przepaścią, wyprzedzając będącego w strefie spadkowej  beniaminka z Augsburga zaledwie o 3 punkty. Więcej bramek w lidze od Wilków (34) straciła tylko ekipa z Fryburga (35), natomiast nikt nie przegrywał częściej (9 porażek; najwięcej w lidze na spółkę z Fryburgiem i Norymbergą). Do Wolfsburga należy też inny rekord tej rundy: kadra zespołu jest zdecydowanie najbardziej liczna, a trener Magath puścił w bój największą ilość zawodników w całych rozgrywkach (31; średnia całej ligi wynosi 23). I chociaż wśród wybrańców można znaleźć nastoletnich absolutnych debiutantów (Arnold, Knoche, Polter Schulze czy Thoelke) oraz ledwo zipiących dinozaurów (Josué, Kyrgiakos, Salihamidžić, Schindzielorz), próżno tam szukać nazwiska Polaka. Zdaniem Magatha, Klich cały czas nie jest odpowiednio przygotowany fizycznie. Kto uważnie śledzi rozgrywki Bundesligi, ten bez trudu przypomni sobie pewną bardzo podobną sytuację w karierze trenerskiej Quälixa...


W przerwie zimowej sezonu 2005/06, po wielomiesięcznych obserwacjach rynku południowoamerykańskiego, skauci Bayernu Monachium wybrali kandydatów na wzmocnienie zespołu.  Pomimo długich negocjacji z argentyńskim Club Atlético Independiente w sprawie transferu młodocianej gwiazdy klubu, niejakiego Sergio Kuna Agüero, przedstawiciele obu klubów nie zdołali się dogadać, a wszystko rozbiło się o kwotę odstępnego. Działacze Dumy Bawarii wykluczyli zapłatę ponad 20 mln euro za niespełna 18-latka. Wygórowanych żądań finansowych nie stawiali natomiast właściciele paragwajskiego Club Cerro Porteño, którzy przystali na sumę niecałych 3 mln euro. Oferta dotyczyła ulubieńca lokalnych kibiców, siedmiokrotnego reprezentanta kraju, przyszłej gwiazdy paragwajskiego futbolu oraz piłkarza roku 2005 w swojej ojczyźnie - Julio dos Santosa, którego transfer osobiście zarekomendował Magath. Młodzian miał wypełnić lukę na środku boiska, jaka miała powstać po zakończeniu sezonu wraz ze spodziewanym odejściem Michaela Ballacka. Domniemani następcy, Bastian Schweinsteiger oraz Irańczyk Ali Karimi, nie byli przyzwyczajeni do tej pozycji bądź po prostu nie spełniali pokładanych w nich nadziei. Paragwajczyk miał odmienić tę sytuację i na lata zawładnąć linią pomocy Bayernu Monachium.

W swojej pierwszej rundzie w Bawarii jednak za wiele nie pograł. Dos Santos zaliczył ledwie kilka występów w  rezerwach oraz pełne 90 minut w zamykającym mistrzowski sezon spotkaniu z Borussią Dortmund. Taki stan rzeczy tłumaczył trener nieprzepracowaniem z zespołem zimowego okresu przygotowawczego przez Paragwajczyka. Nie inaczej było w kolejnym sezonie. Oprócz półgodzinnego debiutu w Lidze Mistrzów i pojedynczych występów w Pucharze Niemiec oraz Pucharze Ligi w podobnym wymiarze czasowym, dos Santos raczej nie wstawał z ławki rezerwowych. W lidze jego występy można uznać za mocno symboliczne - trzykrotnie wchodził na boisko na ostatnie sekundy, czasem kończąc spotkanie bez ani jednego kontaktu z piłką, a raz  zaliczył jedynie pięciominutowy epizod. Wyjaśnienia Magatha i tym razem były identyczne: wiadomo, niepełne przepracowanie okresu przygotowawczego. Owszem, dos Santosowi przytrafiła się przed sezonem kontuzja, ale nie omijały one i innych zawodników, którzy nie mieli jednak później problemów z wskoczeniem do jedenastki, np. innego Paragwajczyka, Roque Santa Cruza. Zanim w styczniu 2007 r. Quälix z hukiem wyleciał z Monachium, zdążył jeszcze wydelegować niedoszłą gwiazdę na pół roku do Wolfsburga. Pech chciał, że na ostatnim treningu w czerwonym trykocie dos Santos złamał nogę i pobyt w mieście Volkswagena spędził wyłącznie w gabinetach lekarskich. Gdy latem wrócił na Allainz Arena, nie miał już tam czego szukać. Nowy-stary trener, Ottmar Hitzfeld, nie widział dla niego w miejsca w zespole i odesłał na kolejną tułaczkę, tym razem do hiszpańskiej Almerii, gdzie również nie zagrał ani minuty. Kolejne lata to nowe przygody, ale już na kontynencie południowoamerykańskim. Najpierw w Brazylii, później w rodzimym Cerro Porteño. W Monachium pożegnano dos Santosa bez żalu, umieszczając jego nazwisko w dość obfitej teczce dla klubowych transferów-pomyłek.


Przytoczona historia może nie znaczyć zupełnie nic w kontekście sytuacji Klicha w Wolfsburgu, ale wydaje się być analogiczna: młody, ofensywny pomocnik, którego ciągła absencja w meczowym zestawieniu tłumaczona jest przez tego samego przecież trenera kiepskim przygotowaniem fizycznym do sezonu. Sytuacja Polaka jest tym bardziej skomplikowana, że zamiast dać szansę Klichowi, Magath posyła na boisko zawodników prezentujących się dramatycznie słabo jak Salihamidžić czy Josué. Mimo więc nalegania na transfer Klicha, trener wydaje się być wobec polskiego pomocnika wyjątkowo nieufny. Bo naprawdę trudno sobie wyobrazić, żeby Mateusz grał na tak kiepskim poziomie jak wymieniona dwójka. Na pewno najcięższy okres Polaka w Wolfsburgu dobiega końca: runda wiosenna nie może być po prostu dla niego gorsza.

sobota, 3 grudnia 2011

(Nie)szczęśliwe losowanie

Za nami losowanie grup przyszłorocznych Mistrzostw Europy rozgrywanych w Polsce i na Ukrainie. Jak to zwykle bywa, do niektórych los się uśmiechnął, innym spłatał figla. Rozlosowano zestawy mocniejsze i słabsze, mamy też grupę zdecydowanie odstającą poziomem od pozostałych. Reprezentacji Polski w zasadzie tylko jedna z setek kombinacji dawała jakiekolwiek nadzieje na awans. I tak też się stało. Franciszek Smuda potrafił po raz kolejny sprowadzić na siebie łaskawość niebios i sprawić, że przynajmniej do meczu otwarcia będziemy mówić o szansach na prawdziwe zaistnienie w turnieju, a nie rozegranie tylko trzech spotkań w grupie. Fortuna znacznie mniej sprzyjała wczoraj federacji zza naszej zachodniej granicy, którą Marco van Basten dolosował do grupy B, czyli Holandii, Danii i Portugalii. Jednak pech reprezentacji Niemiec we wczorajszym losowaniu to kwestia nieco wątpliwa.


Przede wszystkim, wspomniana już grupa śmierci. Zamiast Polski bądź Ukrainy, z pierwszego koszyka podopieczni Löwa dostali Holandię, Portugalię też na pewno chętnie wymieniliby na Grecję. To wszystko nie ma jednak znaczenia. Niemcy mają obecnie nieziemsko silną drużynę, umiejętnie zarządzaną przez niezwykle utalentowanego szkoleniowca. Odkąd Löw przejął kadrę narodową, Czarne Orły w 75 spotkaniach zaledwie 10 razy zaznały gorycz porażki, odnosząc ponad 50 zwycięstw. Jeszce bardziej okazale prezentuje się stosunek bramek: tylko 61 straconych i ponad trzy razy tyle strzelonych. Löw może też pochwalić się najlepszą średnią zdobywanych punktów na mecz w historii Mannschaftu (2,25), zostawiając w tyle takie sławy jak Helmut Schön (2,10), Jupp Derwall (2,15) czy Berti Vogts (2,18). Z każdej imprezy, w której Jogi prowadził reprezentację, przywoził też medal. Niemcy nie mają wątpliwości, że i tym razem będzie podobnie. Jednak po zdobytym już srebrze i brązie, obecnie liczą już tylko na medal z najcenniejszego kruszcu.

Kiedy spojrzymy na karty historii i bezpośrednie starcia z grupowymi rywalami, Niemcy raczej nie powinni się obawiać. Z Danią zwykli radzić sobie dobrze (25 gier; 14 zwycięstw, 3 remisy i 8 porażek), jednak nie bez kozery zaraz po losowaniu grup Joachim Löw określił Skandynawów jako drużynę typowo turniejową. Zarówno na Mundialu '86 jak i Euro '92 popularny Duński Dynamit rozsadził reprezentację Niemiec. I o ile w pierwszym przypadku była to tylko porażka w grupie, która nie przeszkodziła Czarnym Orłom w zakończonej sukcesem walce o medale, o tyle w drugim pozbawiła ich złota. Ostatnie spotkanie pomiędzy obiema drużynami w Kopenhadze przed półtora rokiem zakończyło się remisem. Z Portugalczykami przyszło Niemcom mierzyć się rzadziej (16; 8-5-3), ale raczej były to mecze o stawkę, tak jak w fazie grupowej Euro 2000, meczu o brąz MŚ '06 czy ćwierćfinale poprzedniego europejskiego czempionatu. Dwie ostatnie potyczki to tryumfy Mannschaftu, jednak w najbardziej odległym spotkaniu rewelacyjni wtedy podopieczni Humberto Coelho rozbili słabiutkich na tym turnieju Niemców 3:0, a Sérgio Conceição popisał się hat-trickiem. I na koniec rywal, z którym pojedynki od lat elektryzują kibiców znad Łaby: Holandia. Zdecydowanie najwięcej potyczek (38), statystyki najbardziej wyrównane (14-14-10). Do tego niezapomniane mecze: finał MŚ '74, półfinał Euro '88 oraz wiele spotkań w turniejach finałowych. Ostatnia konfrontacja obydwu drużyn to jednak pokaz siły podopiecznych Löwa. Niecały miesiąc temu w Hamburgu Niemcy nie zostawili swoim sąsiadom z zachodu żadnych złudzeń i całkowicie zasłużenie wygrali 3:0, prezentując futbol kilka klas lepszy od przeciwnika.

Kolejny brak szczęścia w losowaniu to gra na Ukrainie. Dosłownie przed chwilą przeczytałem, że wobec przydzielenia do grupy D, rozgrywającej swe mecze w Doniecku i Kijowie, Szwedzi zamieszkają nie w Gdyni, jak planowali wcześniej, a w nowiutkim hotelu pod Kijowem. Niemcy zmieniać swojej bazy jednak nie zamierzają. Bardzo szybko zdecydowali się na luksusowy gdański hotel, Dwór Oliwski, a jeszcze latem sporo mówiło się o modernizacji stadionu klubu młodzieżowego KS Olivia w celu wydatnego skrócenia czasu dojazdu na treningi. Ostatnio jednak sprawa ucichła i wydaje się, że Niemcy liczyć będą na niewielki ruch na ulicach miasta podczas podróży na były stadion Lechii Gdańsk. Kluczową sprawą w wyborze bazy była również mała odległość do lotniska, co jeszcze przed losowaniem podkreślał kierownik drużyny niemieckiej, Oliver Bierhoff. Już wtedy zdecydowanie wykluczał on możliwość zmiany ośrodka przez niemiecką reprezentację. Na Ukrainie brakować Niemcom będzie jednak kibiców. Zamiast wyjazdu do niedalekiego Gdańska, sympatycy udać się będą musieli w odległą wyprawę do Lwowa czy Charkowa, gdzie grać będzie niemiecka reprezentacja. Nic więc dziwnego, że znacząco zmniejszy się liczba fanów podążających za kadrą. Tymczasem w całym tym nieszczęściu jest światełko w tunelu. Jeżeli Niemcy okażą się najlepsi w swojej grupie, kolejne spotkania rozgrywać będą już znacznie bliżej swojego miejsca zakwaterowania: w Gdańsku i Warszawie, a do Kijowa wrócą dopiero na ewentualny finał.


Każdy kij ma jednak dwa końce. Wszystkie wymienione wyżej przeszkody mogą okazać się niczym wobec prawdziwego uśmiechu losu, który spotkał Niemców. Jeżeli zarówno podopieczni Löwa jak i reprezentacja Hiszpanii zajmą pierwsze miejsca w swoich grupach, znajdą się po dwóch różnych stronach drabinki turniejowej i spotkać się będą mogły dopiero w finale. Dla Niemców jest to sprawa kluczowa w obliczu poprzednich imprez. Bo to właśnie drużyna La Furia Roja, prowadzona pierw przez Luisa Aragonésa a później Vicente del Bosque, zamykała naszym zachodnim sąsiadom drzwi do prawdziwej chwały na ostatnich wielkich turniejach. Najpierw El Niño Torres wbił Lehmannowi jedynego gola finału rozgrywanego na boiskach w Austrii i Szwajcarii Euro 2008, a dwa lata później Carles Puyol pozbawił Niemców nadziei na tryumf w afrykańskim mundialu, skazując ich na bój z Urugwajem tylko i wyłącznie o najniższy stopień podium. Najwyższy czas przełamać kompleks Hiszpanii. Najchętniej w finale, bezpośrednio przejmując berło od abdykującego monarchy.


O losowaniu z dużą kurtuazją wypowiada się sam Joachim Löw. Mówi, słusznie zresztą, o najmocniejszej grupie całego turnieju, o graczach światowej klasy w szeregach drużyny holenderskiej czy portugalskiej, a także, nieco na alibi, o Duńczykach jako drużynie turniejowej. W podobnym tonie wypowiada się też Bierhoff. Nieco inaczej podsumowali losowanie byli reprezentanci czy szkoleniowcy. Większość jest zgodna: Niemcy mają na tyle silną reprezentację, że nie muszą liczyć na szczęśliwe losowanie. I mimo tak silnej grupy, na pewno są w stanie z niej awansować. Ciekawe, ile lat jeszcze minie nim takimi słowami podsumować będziemy mogli niekorzystne losowanie dla naszej reprezentacji.