piątek, 12 października 2012

Bo w każdej dżungli król może być tylko jeden

Już za kilka godzin w Dublinie niemiecka reprezentacja stanie do walki o kolejne punkty i trzecie z rzędu zwycięstwo w drodze na brazylijski mundial. Po niezbyt efektownej, ale zwieńczonej kompletem oczek inauguracji eliminacji przyszedł czas na znacznie bardziej skomplikowane zadanie. Bardziej skomplikowane, bo podopieczni Löwa zmierzą się z Irlandią i Szwecją, czyli uczestnikami czerwcowego czempionatu, który ich poprzedni rywale śledzić mogli wyłącznie sprzed telewizorów. Ale nie tylko klasa rywali stanowić będzie o skali trudności nadchodzącego dwumeczu, bowiem od jakiegoś czasu kadra narodowa targana jest wewnętrznymi waśniami, torpedowana przez media i działaczy klubowych, a także rozbijana przez kolejne urazy i zawieszenia. Istna dżungla. Ale tak jak w każdej dżungli król jest tylko jeden, tak i niemiecka puszcza ma ciągle jeszcze suwerennie panującego Joachima Löwa.

@www.subbird-illustration.de

Największy problem reprezentacji stanowi obecnie krytyka, która spada nie tylko na piłkarzy, ale też i samego selekcjonera. A warto wspomnieć, że tak surowej ocenie jak dzisiaj trener Mannschaftu nie był chyba poddany od początku swojej przygody z kadrą. Główny zarzut wysuwany wobec opiekuna zespołu to nadmierna dbałość o komfort zawodników i stworzenie im idealnej atmosfery przy jednoczesnym braku jakiejkolwiek presji czy odpowiedzialności, towarzyszących ubieraniu trykotów z orłem na piersi. W medialnych atakach przoduje oczywiście Uli Hoeneß, który nadopiekuńczość selekcjonera porównał nawet do rozgrywania partyjki tenisa stołowego na szczycie Mont Blanc. Löwowi dostaje się również za selekcję, której niedawno dokonał. I choć walka o nominacje dla genialnego od startu rozgrywek Bundesligi René Adlera czy niewiele gorszego Kevina Trappa kosztem bardzo rozkojarzonego ostatnimi czasy Zielera to typowa burza w szklance wody, tak kandydatury Bastiana Oczipki czy Sebastiana Rodego wyglądają już co najmniej sensownie, szczególnie wobec ubytków kadrowych na ich pozycjach. Dodatkowo trener sam ściągnął na siebie bicz mediów niefortunną wypowiedzią o Marcelu Schmelzerze, w której najpierw publicznie zganił jego występ przeciwko Austrii, a później dodał, że graczowi Borussii Dortmund brakuje jeszcze do najwyższego poziomu międzynarodowego i miejsce na lewej obronie reprezentacji zawdzięcza raczej brakowi innych rozwiązań aniżeli swoim umiejętnościom. Racji selekcjonerowi na pewno nie można odmówić, ale takie słowa powinien jednak zachować dla siebie. Sam Löw też szybko zdał sobie z tego sprawę, bo już po kilku godzinach pochwalił Schmelzera za mecz przeciwko Argentynie i stwierdził, że w Wiedniu nie najlepiej spisał się cały zespół, a na koniec wyraził wielką wiarę w zdolności piłkarskie defensora. Nie zabrakło również szczerej rozmowy w cztery oczy.

Media nie oszczędzają także reprezentantów. Sprawa nieśpiewania hymnu ciągnie się za kadrowiczami już od dawna, teraz bardziej spostrzegawczy zauważyli, że Mesut Özil podczas odgrywania pieśni narodowej przed meczem w Austrii pozwolił sobie żuć gumę. Nie trzeba dodawać, że skoro samo milczenie zawodników wywołało spore emocje, to i wybryk pomocnika nie przeszedł w mediach bez echa. Niesnaski rodzą się również w samym wnętrzu kadry. Od kilku dni toczy się publiczna debata na temat atmosfery w drużynie, a całą dyskusję rozpoczął Bastian Schweinsteiger, który narzekał na brak odpowiedniej reakcji po bramkach na polsko-ukraińskim turnieju. Wypowiedź ta została szybko skontrowana przez eksportowy duet z Madrytu, a dyrektor reprezentacji, Oliver Bierhoff, stwierdził nawet ostentacyjnie podczas wspólnej konferencji z pomocnikiem Bayernu Monachium, że "duch Mannschaftu pozostał nienaruszony". Natomiast częściowo rację swojemu wice-kapitanowi przyznał Löw stwierdzając, że "atmosfera w zespole podczas Euro 2012 była dobra, choć nie tak dobra jak na mundialu w Afryce."

Równie dyplomatycznie wybrnął selekcjoner z zamieszania wokół zestawienia formacji defensywnej, szczególnie w dzisiejszym meczu, gdy nie będzie mógł skorzystać z usług nie tylko kontuzjowanych Matsa Hummelsa i Larsa Bendera, ale też i zawieszonego za kartki kapitana reprezentacji, Philippa Lahma. Wyliczenia dziennikarzy, że w ciągu sześcioletniej kadencji trener testował na bokach obrony aż 23 zawodników, a wyjściowa czwórka na spotkanie w Dublinie w składzie Schmelzer-Badstuber-Mertesacker-Boateng będzie już dziewiątym wariantem sprawdzanym w ciągu ledwie dwunastu gier w tym roku, Löw skwitował tylko lakonicznym stwierdzeniem w iście Mouinhowskim stylu: "Nie wszystko zawsze zależy od obrony". Wiadomo już jednak, że pewność siebie trenera to tylko robienie dobrej miny do złej gry, bo w ostatnich dniach treningi kadry poświęcone były tylko i wyłącznie defensywie.

Wszystkie te problemy, niesprostanie oczekiwaniom na ostatnich wielkich imprezach, a także rosnąca w mediach i wśród kibiców niechęć do Löwa sprawiają, że nad królem niemieckiej dżungli zbierają się coraz ciemniejsze chmury. I choć sam selekcjoner zapowiedział już, że jego przygoda z kadrą skończy się po mundialu w Brazylii, a wcześniejsza dymisja brzmi niemal jak perspektywa Srebrnej Patery w rękach zawodników 1. FSV Moguncji w przeciągu kilku kolejnych lat, to już teraz wokół panującego zbiera się coraz większe stado żądnych władzy lwów, które tylko czyhają, by strącić go z tronu. Na razie trenera bronią jeszcze wyniki, ale kto wie, co będzie jutro, a przecież  sam slogan sponsora niemieckiej kadry hucznie głosi, że niemożliwe nie istnieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz