środa, 12 września 2012

Wymęczony komplet punktów Niemców, podwójny ból głowy Jogiego Löwa

Piłkarska reprezentacja Niemiec fantastycznie od dwóch zwycięstw rozpoczęła eliminacje do brazylijskiego mundialu i już przewodzi w swojej grupie. O żadnym świętowaniu nie może być jednak mowy, bo podopieczni Joachima Löwa ani w piątkowym meczu przeciwko półamatorom z Wysp Owczych, ani tym bardziej w niedawno zakończonym spotkaniu w Wiedniu nie zachwycili. Kilka bezsennych nocy czeka natomiast samego selekcjonera. Sen z powiek trenera nie będzie jednak spędzać słaba postawa jego podopiecznych.

@www.spox.com

Drużyna dowodzona obecnie przez Löwa od dawna bowiem boryka się z problemem braku klasowych bocznych obrońców. Wiadomo, że kimś takim bez wątpienia jest kapitan zespołu, Philipp Lahm, jednak poza nim na tej pozycji panuje całkowita posucha. Dowód? W kadrze Niemiec na czerwcowe Mistrzostwa Europy znalazło się ledwie dwóch bocznych defensorów, choć rozum podpowiada, że w ekipie grającej czwórką w obronie powinno być ich dwa razy więcej. Mało tego, Marcel Schmelzer na Euro nawet nie powąchał murawy. Zamiast niego selekcjoner wolał posłać w bój nominalnego stopera oraz defensywnego pomocnika. W ostatnich latach bezskutecznie szukano odpowiednika Lahma na drugiej flance. Na nic zdał się nawet bonus pozwalający na wybór zawodnika mogącego grać po którejkolwiek stronie bloku defensywnego, bo przecież zawsze na przeciwległy bok można było rzucić obunożnego kapitana. I tak przez drużynę narodową przewinęli się m.in. Clemens Fritz, Marcel Schäfer, Andreas Görlitz, Christian Pander, Andreas Beck, Marcell Jansen, Dennis Aogo, Arne Friedrich, Andreas Hinkel, wspomniany już Schmelzer czy nawet takie asy jak Christian Schulz, Sascha Riether, Patrick Owomoyela bądź Andreas Beck. Żaden z nich nie zbliżył się nawet do poziomu Lahma, choć najbliższy tego był chyba Hinkel. Jemu na drodze do międzynarodowej chwały stanęły jednak kontuzje.

We wczorajszym meczu problem bocznego obrońcy powrócił niczym gigantyczny bumerang. Marcel Schmelzer awizowany do gry był już w piątkowym spotkaniu, ale jego występ wykluczył drobny uraz. Dostał natomiast szansę przeciwko Austrii i z tą decyzją Löw z pewnością nie trafił. Zawodnik Borussii już po majowej kompromitacji w Bazylei, gdzie razem z ter Stegenem oraz Mertesackerem zaprezentował się po prostu koszmarnie i bardziej lub mniej zawinił przy każdym z pięciu goli przeciwników, powinien dostać absolutny zakaz występów w reprezentacji po wsze czasy. Wczoraj z braku laku (znowu tylko dwóch bocznych obrońców w kadrze) zagrał od pierwszych minut, a trener sparzył się na nim po raz wtóry. Już pal licho bramkę Junuzovicia, którą zawalił na spółkę z Götzem. Schmelzer był zupełnie bezproduktywny w ataku i całkowicie zagubiony w obronie. Niejednokrotnie wiatrak robił z niego Arnautović, nieraz w ostatniej chwili z asekuracją zdążył Badstuber. Wszyscy forsujący gracza BVB na podstawowego reprezentanta Niemiec, z panem Watzke na czele, będą po tym meczu musieli zgodnie posypać głowy popiołem i przyznać, że to jednak nie to. Może brakuje doświadczenia, może Kevina Großkreutza, a może po prostu umiejętności. Czas na nowe eksperymenty bądź powrót do testowanych już rozwiązań. Albowiem na horyzoncie pojawiają się kolejne kłopoty.

W dwóch pierwszych meczach Niemcy zdobyli pięć bramek. Niezły wynik? Oczywiście. Martwić może natomiast fakt, że żadne trafienie nie padło łupem Miroslava Klosego, czyli jedynego nominalnego napastnika w kadrze pod nieobecność kontuzjowanego Mario Gómeza. Zawodnik urodzony w Opolu dalej imponuje skutecznością we włoskiej Serie A, ale liczy już sobie ponad 34 lata i choć sam Miro deklaruje, że chce zagrać na mundialu w Brazylii, nie wiadomo, jak długo jeszcze zdrowie pozwoli mu na jednoczesną grę w klubie i reprezentacji. Mimo to innych kandydatów do gry w kadrze Löw nie dostrzega. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nie bardzo ma też z czego wybierać, bowiem czołówka strzelców Bundesligi od lat składa się praktycznie z samych obcokrajowców. W przeciągu dwóch ostatnich sezonów dwucyfrowe liczby goli wśród  niemieckich napastników strzelali tylko Klose, Gómez, Kurányi, Helmes i Kießling. Definitywnie z tej listy można skreślić Kevina Kurányiego, bo ta postać w zespole Löwa to już skończony temat. I choć o incydencie z Dortmundu obaj panowie oficjalnie zapomnieli, zawodnik Dynama Moskwa ponoć nie pasuje do drużyny ze względów taktycznych i personalnych, co selekcjoner wielokrotnie podkreślał. Odpada też Patrick Helmes. Zawodnik, który zdobywał już w Bundeslidze nawet ponad 20 goli, po raz kolejny zerwał więzadła krzyżowe i przynajmniej pół roku ma z głowy. Po zakończeniu kuracji snajper będzie musiał martwić się nie tylko o powrót do formy, ale też o nowego pracodawcę, bo mimo znakomitej końcówki sezonu w wykonaniu Niemca (10 bramek w 10 meczach), Felix Magath nie widzi już dla niego miejsca w Wolfsburgu.

Zostaje więc Stefan Kießling i chociaż byłby to wybór nieco wymuszony, to na pewno nie brak mu logicznego uzasadnienia. Zawodnik choć bardzo niepozorny, sprawiający wrażenie nieco pokracznego i nieskoordynowanego ruchowo, w ostatnich latach regularnie trafiał do siatki po kilkanaście razy bądź też kręcił się wokół tego wyniku, a przy okazji notował po kilka asyst. Jego osiągnięcia nie robią jednak na Löwie wrażenia. Selekcjoner co prawda zabrał Kießlinga do Republiki Południowej Afryki, a tam dwukrotnie posyłał nawet w bój w roli zmiennika, ale od tego czasu Rudi Völler odbiera powołania jedynie dla Larsa Bendera i André Schürrlego. Trudno jednak spodziewać się, żeby sytuacja miała nagle ulec zmianie, skoro miejsca w kadrze dla blond włosego strzelca zabrakło nawet w obliczy kontuzji Mario Gómeza. Chyba że indolencja strzelecka na otwarcie eliminacji zmieni nastawienie trenera. Póki co, od jakiegokolwiek napastnika spoza eksportowego duetu trener Mannschaftu na szpicy woli wystawić Podolskiego, Müllera czy Schürrlego.

Nowe eliminacje, nowe wyzwania i stare problemy. O kiepską grę swojego zespołu Löw nie musi się martwić - najważniejsze są punkty, o stylu za kilka tygodni wszyscy zapomną, a Niemcy już niedługo znowu zaczną czarować. Zupełnie odmiennie ma się natomiast sprawa brakujących elementów jego układanki - czasu jest już coraz mniej, pole manewru coraz węższe, a oczekiwania kibiców z każdym kolejnym przegranym turniejem rosną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz