piątek, 18 listopada 2011

Zły to ptak, co własne gniazdo kala

Nie jestem pewien, czy za naszą zachodnią granicą funkcjonuje odpowiednik tego polskiego przysłowia, jednak jemu powinno być ono doskonale znane. W końcu, jak sam podkreśla, czuje się Polakiem, a nie Niemcem. Wydaje się jednak, że podobnie jak z przysłowiami, tak i z lojalnością wobec swojej małej ojczyzny Lukas Podolski jest zupełnie na bakier.

Urodzony w Gliwicach Poldi jako dwulatek razem z rodzicami wyemigrował do Niemiec. Piłkę zaczynał kopać w malutkim Bergheim, jednak po czterech latach przeniósł się do młodzieżowej drużyny 1. FC Kolonii. Szybko przebijał się przez kolejne szczeble zespołów juniorskich, gdzie umiejętnościami znacznie odstawał od rówieśników, i w wieku lat osiemnastu dane mu było zadebiutować w dorosłej piłce.


Po dwunastu kolejkach sezonu 2003/04 Kozły były na dnie. W lidze zdążyły przegrać już dziewięć meczów. Trener Koller musiał działać jeżeli myślał jeszcze o uratowaniu zarówno drużyny, jak i swojej posady. Przed spotkaniem z Hamburgiem Szwajcar przeprowadził w zestawieniu zespołu istną rewolucję. Wymienił pół składu, w tym cały blok obronny. W ataku miejsce symbolu klubu, Matthiasa Scherza, zajął młodziutki Podolski. Występ na RheinEnergie-Stadion był dla osiemnastolatka absolutnym debiutem w Bundeslidze. Zapewne nikt z licznie zgromadzonej publiczności nie przypuszczał, jak świetlana przyszłość stoi przed tym młodzieńcem. Młokos nie okazał się lekiem na całe zło i Kolonia znowu przegrała. Jednak Poldi do końca sezonu regularnie występował na niemieckich boiskach, błyszcząc formą szczególnie na finiszu rozgrywek. W 19 meczach zdobył 10 bramek, co wynikiem jest przynajmniej dobrym. Tak dobrym jak nigdy wcześniej w historii 41-letniej wtedy Bundesligi w wykonaniu osiemnastolatka. Jego gole niestety na nic się zdały i Kozły z hukiem poleciały szczebel niżej. Wyczyn Poldiego nie pozostał bez echa i już w czerwcu 2004 r. zadebiutował on w pierwszej reprezentacji kraju. Znalazł się również w kadrze na Euro, ale raczej w celu zbierania doświadczeń niż samej gry. Jednak w decydującym i, jak się później okazało, ostatnim meczu Niemców w turnieju, Podolski rozegrał drugą połowę spotkania z Czechami. Wyniku nie zmienił, podopieczni Völlera przegrali 1:2 i mogli pakować walizki.

W 2. Bundeslidze gwiazda Podolskiego świeciła pełnym blaskiem. Razem ze wspomnianym już Scherzem Prinz Poldi stworzył atak marzeń. We dwójkę wbili ponad połowę wszystkich bramek Kolończyków i wprowadzili Kozły z powrotem na salony. Młody gwiazdor zbierał też osobiste laury. Przez cały sezon regularnie grywał w drużynie narodowej, gdzie idealnie wkomponował się w ofensywną wizję gry Jürgena Klinsmanna, nowego trenera Mannschaftu, a za 24 strzelone bramki odebrał statuetkę dla najlepszego strzelca zaplecza Bundesligi. Co więcej, swoją doskonałą postawą podczas Pucharu Konfederacji zwrócił na siebie oczy całego świata.

Następny sezon, już w 1. Bundeslidze, to kolejna passa sukcesów Poldiego. W lidze strzelił 12 goli i zanotował 8 asyst. Nie uratowało to jednak Kolonii przed kolejnym spadkiem. U Klinsmanna miał pewną pozycję. Na rodzimym mundialu grał jak natchniony, był jednym z motorów napędowych drużyny, która stanęła na najniższym stopniu podium. Dodatkowo uznany został najlepszym młodym zawodnikiem imprezy, w pokonanym polu zostawiając Leo Messiego i Cristiano Ronaldo. Już przed mistrzostwami Podolski podjął decyzję co do swojej przyszłości. I choć ta wiadomość była dla sympatyków 1. FC Kolonii niczym sztylet wbity w serce, musieli on zrozumieć swojego pupila. Żeby dalej rozwijać swój nieprzeciętny talent, Poldi po prostu nie mógł zgodzić się na występy na zapleczu Bundesligi.

  

Wybór urodzonego w Gliwicach piłkarza mógł być tylko jeden - wielki Bayern. Jego przygoda z rekordowym mistrzem Niemiec okazała się jednak ogromną pomyłką. W Monachium bite trzy sezony przesiedział na ławce. Najpierw był dublerem dla duetu Makaay - Pizarro, a później - Klose - Toni. Po pierwszym sezonie w Bayernie wybrany został jako największe rozczarowanie minionych rozgrywek ligowych. Los zdawał się jednak uśmiechać do Podolskiego, kiedy w 2008 r. na Säbener Strasse zjawił się jego mentor, Jürgen Klinsmann. Oprócz pomieszczeń klubowych ozdobionych przez Klinsiego posążkami Buddy, trener miał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odmienić również i Poldiego. Jego rola w zespole nie uległa niestety zmianie i Lukas dalej zamiast grać, był tylko dublerem. Nic więc dziwnego, że zaczął się skarżyć i narzekać. Biadolił aż w końcu osiągnął swój cel, czyli zgodę na transfer. Warto wspomnieć, że w ciągu trzech lat gry dla Bayernu Podolski strzelił ledwie 26 goli, a zdecydowanie najlepszy okres miał dopiero na samym końcu swojej przygody w Monachium. Za kadencji Juupa Heynckesa, awaryjnie zatrudnionego w miejsce Klinsmanna, Prinz Poldi pięciokrotnie zaczynał ligowe mecze w pierwszej jedenastce, a trenerowi odpłacił się 2 bramkami i 5 asystami.

Szansę na powrót swojego ulubieńca zwietrzyli kibice 1. FC Kolonii. Zaczęli naciskać na zarząd, aby ten podjął próbę ściągnięcia Podolskiego, a sami na transfer idola uzbierali prawie ćwierć miliona euro. Wysiłek nie poszedł na marne, bo jeszcze w styczniu 2009 r. oba kluby doszły do porozumienia i od następnego sezonu Lukas miał wrócić do swojego piłkarskiego domu. Wiedział, że Kolonia to dla niego najlepsze miejsce na odbudowanie się po wstydliwym epizodzie w Bayernie. Tylko tam będzie miał pełne i bezinteresowne wsparcie od kibiców, jakkolwiek by się nie prezentował.


25 czerwca 2009 r. Pierwszy trening Poldiego w starym-nowym klubie. Trening przeprowadzony specjalnie na płycie głównej, aby każdy, kto ma ochotę, mógł znów obejrzeć idola w barwach swojej ukochanej drużyny. Przywitanie iście książęce. Na trybunach ponad 20 tys. kibiców, w głośnikach piosenka napisana na jego cześć - Geisbock auf der Brust, czyli po prostu Kozioł na piersi.

A po treningu konferencja. Wybudzony ze monachijskiego snu zimowego, Poldi obiecał, że gorzkiego smaku spadku kibice już nie zaznają. A zapytany, czy nie szkoda mu poświęcić europejskich pucharów, w których występował z Bayernem, uśmiechnięty odpowiedział: - "Mam nadzieję, że kiedyś zagram w Lidze Mistrzów w barwach Kolonii". Jednak w swoim pierwszym sezonie po powrocie Podolski prezentował raczej poziom 2. Bundesligi niż europejskich pucharów. Więcej bramek od niego strzelili nawet średniej klasy stoperzy, ale przecież 3 gole dla rosłego obrońcy w ciągu całych rozgrywek to żadna sztuka. Co innego dla gwiazdora jednej z czołowych reprezentacji globu... Po czempionacie w RPA, skąd przywiózł kolejny brązowy medal Mistrzostw Świata, Poldi wrócił odmieniony. Wraz ze Słoweńcem Novakoviciem oraz sprowadzonym zimą byłym kolegą z Bayernu, Michaelem Rensingiem, doprowadził Kolonię do solidnego miejsca w środku stawki. Latem 2011 r. pojawił się problem. Fani Kozłów, którzy tak tłumnie świętowali powrót idola do małej ojczyzny, wierzyli, że już nigdy nie będą musieli się z nim żegnać. Że zostanie z nimi na dobre i na złe, a kto wie, może uda się nawet zahaczyć o obiecane europejskie puchary. Natomiast Podolski w 1. FC Kolonii osiągnął swój cel - wrócił wreszcie do wysokiej dyspozycji. Teraz może więc realizować swoje marzenia i po raz drugi, już z większym bagażem doświadczeń, podejść do piłki na poważnym poziomie. Latem turecka telewizja donosiła, że jego transfer do Galatasaray SK jest już przesądzony, jednak całe to zamieszanie okazało się tylko i wyłącznie wymysłem dziennikarzy. Nie zmienia to faktu, że przed wznowieniem rozgrywek Bundesligi na biurku szefostwa klubu oferty za Podolskiego się pojawiły. Obecnie na pytania o swoją przyszłość i wygasający w czerwcu 2013 r. kontrakt, odpowiada, że wszystko jest możliwe, a przyszłość pozostaje otwarta. Zważając na fakt, że Poldi fantastycznie rozpoczął sezon (9 goli, 5 asyst w 11 meczach), jego odejście już zimą wydaje się bardzo prawdopodobne. W niemieckich mediach najczęściej przewijają się tematy Arsenalu i Milanu. Natomiast klub z Kolonii woli dmuchać na zimne i rozpoczął już poszukiwania następcy Poldiego. Jedno jest pewne. Jeżeli Podolski znowu opuści Kolonię, nie będzie już tam mile widziany. A przy ewentualnym spotkaniu zamiast braw i Hymnu Poldiego, może co najwyżej spodziewać się przeraźliwych gwizdów. Drugi powrót syna marnotrawnego nie wchodzi w rachubę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz