Emocje po majowym dramacie już opadły i boiskowe wydarzenia można obecnie przeanalizować na spokojnie. Niektórzy napiszą, że porażka Bayernu była nieszczęśliwa, a nawet niesprawiedliwa. Być może. Ale co oznacza sprawiedliwość w futbolu? Owszem, Bawarczycy stworzyli więcej sytuacji bramkowych, kilka stuprocentowych, ale co z tego, skoro nie potrafili ich wykorzystać. Cała masa rzutów rożnych też na nic się zdała, bo nikt nie był w stanie zrobić z nich najmniejszego pożytku. Za to Chelsea swój jeden jedyny w całym spotkaniu korner zdołała zamienić na bramkę, i to kiedy zawodnicy w czerwonych koszulkach już witali się z gąską, a sympatycy na Allianz Arena fetowali pierwszy od 11 lat Puchar Mistrzów. Jednak to, co najlepiej podsumowuje niemoc i bezproduktywne długimi momentami bicie głową w londyński mur przez piłkarzy Heynckesa, to podręcznikowo spartaczony strzał z 11 metrów przez Arjena Robbena. No właśnie, skoro już jesteśmy przy rzutach karnych...
Pal licho przegrany finał, prawdziwa kompromitacja (bo jednak występ Dumy Bawarii w tym spotkaniu daleki był od godnego pogardy) nastąpiła w konkursie jedenastek. A w zasadzie na chwilę przed jego rozpoczęciem, kiedy wybierali byli doń strzelcy. To, co się wydarzyło, jest po prostu SKANDALEM i HAŃBĄ dla takiego klubu jak Bayern Monachium, a także kopaczy, którzy uczestniczyli w całej tej szopce. Bo to nie byli przecież kopiący się w czoło zawodnicy drugoligowych Wigier Suwałki (bez urazy dla piłkarzy tego zespołu, posłużyli oni tylko za przykład), ale gracze z kilku(nasto)letnim doświadczeniem z występów w najlepszych i najważniejszych rozgrywkach ligowych oraz pucharowych w Europie. Piłkarze, którzy mają w CV po kilkadziesiąt meczów w barwach reprezentacji swoich krajów. I w prawdopodobnie najistotniejszym spotkaniu swoich karier bali się podejść do piłki ustawionej przed Petrem Čechem.
O kim mowa? Przede wszystkim o Anatoliju Tymoszczuku. Rekordzista pod względem liczby występów w kadrze Ukrainy, zdobywca Pucharu i Superpucharu Europy, pięciokrotny mistrz kraju, jedyny piłkarz, którego koszulka zawitała w kosmosie. A także zawodnik słynący z atomowego uderzenia, potrafiącego rozrywać siatkę w bramce rywala (jak ktoś nie wierzy, może spytać np. Gianluigiego Buffona). Jak to możliwe, że ktoś tak doświadczony i utytułowany nie zdecydował się strzelać rzutu karnego, skoro uczynił to nawet Manuel Neuer? Decyzję Tolika zdaje się jednak doskonale wyjaśniać zajście na kilka dni przed tegorocznymi Mistrzostwami Europy, kiedy to kapitan reprezentacji wraz z kilkoma innymi kadrowiczami dostali po prostu... sraczki, a sam Tymoszczuk skończył w szpitalu. " On [Tymoszczuk] jest wciąż w złym stanie, pod kroplówką. I to nie jest śmieszne - powiedział trener reprezentacji Oleg Błochin po wtorkowym przegranym meczu z Turcją". Co prawda, to prawda - śmieszne może i nie jest, po prostu żałosne.
Kolejny tchórz to Daniel van Buyten. Wielokrotny reprezentant Belgii, w przeszłości zawodnik m.in. Manchesteru City, choć wtedy niebędącego jeszcze w rękach szejków, czy Marsylii. Nie oczekuję, że zdjąłby pajęczynę z wideł bramki Čecha niczym David Luiz, ale warto czasem podjąć ryzyko, wziąć na siebie odpowiedzialność, od której migają się inni i huknąć ile sił w nogach w środek bramki. Szczególnie, gdy jest się piłkarskim wyjadaczem, a partnerzy z zespołu żółtodziobami. W tym miejscu chciałbym też nieco usprawiedliwić Toniego Kroosa. Choć jego mityczne dobrze bite stałe fragmenty gry zaczynają mnie już raczej męczyć (a nawet śmieszyć), to nie wrzuciłbym go do jednego worka z Ukraińcem i Belgiem. Zmarnował rzut karny w półfinale w Madrycie, więc miał prawo czuć się niepewnie. Zwłaszcza, że na dobrą sprawę jego futbolowa kariera jest dopiero w zarodku, a doświadczenie o niebo uboższe niż wymienionej dwójki. Choć nie mam żadnych wątpliwości, że, gdyby nie pauzy za kartki Davida Alaby i Holgera Badstubera, to właśnie ci młokosi strzelaliby jedenastki. Szczególnie ten pierwszy, który niesamowitą odporność i jaja (nic dziwnego, że był ulubieńcem van Gaala, a sam Holender wróżył mu świetlaną przyszłość) pokazał już w seriach rzutów karnych przeciwko Borussii Mönchengladbach i Realowi Madryt, kiedy to jako pierwszy stanął naprzeciwko Casillasa.
Na deser największy przegrany minionego sezonu, czyli Arjen Robben. Koncertowo zawalił Bayernowi tytuł w meczu w Dortmundzie, nie popisał się w finale Ligi Mistrzów, a na dokładkę razem z kolegami z reprezentacji zawiódł na całej linii na Euro. Do swoistego hat-tricka brakowało już tylko zmarnowanej jedenastki na tymże turnieju. Ale chociaż do sposobu wykonywania karnych przez Holendra można mieć sporo zastrzeżeń, to nie można mu odmówić odwagi. Bo w newralgicznych momentach to właśnie szybki jak błyskawica skrzydłowy podchodzi do wapna (inna sprawa, że ostatnio regularnie pudłuje). Odwagi zabrakło mu jednak w kluczowej sytuacji. Albo po prostu zawiodło zdrowie. Jedna teoria głosi, że drgania jego łydek strąciły kilka satelitów krążących dookoła Ziemi, inna, że zwyczajnie nie miał już sił podejść do jedenastki. W głowie siedziała mu jednak na pewno tylko jedna myśl - strzał, albo raczej podanie, z 95 minuty, który mogło sprowadzić na jego klub chwałę, a zesłały na samego zawodnika jedynie stado hammerfistów. Przypadek Robbena jest jednak trochę bardziej złożony. Bo Holender z wapna strzela jedynie... w regulaminowym czasie gry, czyli wtedy, gdy bramki te zaliczają się do statystyk. Czyżby kolejny kamyczek do ogródka znanego z egocentryzmu i chciwości na gole piłkarza?
Rzut karny to najprostszy, a zarazem najtrudniejszy element futbolu. Z 11 metrów mylili się niemal wszyscy (może oprócz tych, którzy nie próbowali). W finałowej serii jedenastek pudłowali Olić i Schweinstegier, o jednak o nich nie wspomniałem ani słowem. Bo ta dwójka w kluczowym momencie nie miała przynajmniej pełnych gaci i odważyła się stanąć naprzeciwko Čecha. I to właśnie zarówno o odwadze jednych, jak i jej braku wśród innych pamiętał będę odnośnie majowego meczu. Nie o przegranej, nie o zmarnowanych okazjach. A o wstydzie, który przynieśli Bayernowi pospolici tchórze. Tchórze niegodni gry w barwach tego klubu.
@www.talksport.co.uk |
O kim mowa? Przede wszystkim o Anatoliju Tymoszczuku. Rekordzista pod względem liczby występów w kadrze Ukrainy, zdobywca Pucharu i Superpucharu Europy, pięciokrotny mistrz kraju, jedyny piłkarz, którego koszulka zawitała w kosmosie. A także zawodnik słynący z atomowego uderzenia, potrafiącego rozrywać siatkę w bramce rywala (jak ktoś nie wierzy, może spytać np. Gianluigiego Buffona). Jak to możliwe, że ktoś tak doświadczony i utytułowany nie zdecydował się strzelać rzutu karnego, skoro uczynił to nawet Manuel Neuer? Decyzję Tolika zdaje się jednak doskonale wyjaśniać zajście na kilka dni przed tegorocznymi Mistrzostwami Europy, kiedy to kapitan reprezentacji wraz z kilkoma innymi kadrowiczami dostali po prostu... sraczki, a sam Tymoszczuk skończył w szpitalu. " On [Tymoszczuk] jest wciąż w złym stanie, pod kroplówką. I to nie jest śmieszne - powiedział trener reprezentacji Oleg Błochin po wtorkowym przegranym meczu z Turcją". Co prawda, to prawda - śmieszne może i nie jest, po prostu żałosne.
Kolejny tchórz to Daniel van Buyten. Wielokrotny reprezentant Belgii, w przeszłości zawodnik m.in. Manchesteru City, choć wtedy niebędącego jeszcze w rękach szejków, czy Marsylii. Nie oczekuję, że zdjąłby pajęczynę z wideł bramki Čecha niczym David Luiz, ale warto czasem podjąć ryzyko, wziąć na siebie odpowiedzialność, od której migają się inni i huknąć ile sił w nogach w środek bramki. Szczególnie, gdy jest się piłkarskim wyjadaczem, a partnerzy z zespołu żółtodziobami. W tym miejscu chciałbym też nieco usprawiedliwić Toniego Kroosa. Choć jego mityczne dobrze bite stałe fragmenty gry zaczynają mnie już raczej męczyć (a nawet śmieszyć), to nie wrzuciłbym go do jednego worka z Ukraińcem i Belgiem. Zmarnował rzut karny w półfinale w Madrycie, więc miał prawo czuć się niepewnie. Zwłaszcza, że na dobrą sprawę jego futbolowa kariera jest dopiero w zarodku, a doświadczenie o niebo uboższe niż wymienionej dwójki. Choć nie mam żadnych wątpliwości, że, gdyby nie pauzy za kartki Davida Alaby i Holgera Badstubera, to właśnie ci młokosi strzelaliby jedenastki. Szczególnie ten pierwszy, który niesamowitą odporność i jaja (nic dziwnego, że był ulubieńcem van Gaala, a sam Holender wróżył mu świetlaną przyszłość) pokazał już w seriach rzutów karnych przeciwko Borussii Mönchengladbach i Realowi Madryt, kiedy to jako pierwszy stanął naprzeciwko Casillasa.
@www.rte.ie |
Na deser największy przegrany minionego sezonu, czyli Arjen Robben. Koncertowo zawalił Bayernowi tytuł w meczu w Dortmundzie, nie popisał się w finale Ligi Mistrzów, a na dokładkę razem z kolegami z reprezentacji zawiódł na całej linii na Euro. Do swoistego hat-tricka brakowało już tylko zmarnowanej jedenastki na tymże turnieju. Ale chociaż do sposobu wykonywania karnych przez Holendra można mieć sporo zastrzeżeń, to nie można mu odmówić odwagi. Bo w newralgicznych momentach to właśnie szybki jak błyskawica skrzydłowy podchodzi do wapna (inna sprawa, że ostatnio regularnie pudłuje). Odwagi zabrakło mu jednak w kluczowej sytuacji. Albo po prostu zawiodło zdrowie. Jedna teoria głosi, że drgania jego łydek strąciły kilka satelitów krążących dookoła Ziemi, inna, że zwyczajnie nie miał już sił podejść do jedenastki. W głowie siedziała mu jednak na pewno tylko jedna myśl - strzał, albo raczej podanie, z 95 minuty, który mogło sprowadzić na jego klub chwałę, a zesłały na samego zawodnika jedynie stado hammerfistów. Przypadek Robbena jest jednak trochę bardziej złożony. Bo Holender z wapna strzela jedynie... w regulaminowym czasie gry, czyli wtedy, gdy bramki te zaliczają się do statystyk. Czyżby kolejny kamyczek do ogródka znanego z egocentryzmu i chciwości na gole piłkarza?
Rzut karny to najprostszy, a zarazem najtrudniejszy element futbolu. Z 11 metrów mylili się niemal wszyscy (może oprócz tych, którzy nie próbowali). W finałowej serii jedenastek pudłowali Olić i Schweinstegier, o jednak o nich nie wspomniałem ani słowem. Bo ta dwójka w kluczowym momencie nie miała przynajmniej pełnych gaci i odważyła się stanąć naprzeciwko Čecha. I to właśnie zarówno o odwadze jednych, jak i jej braku wśród innych pamiętał będę odnośnie majowego meczu. Nie o przegranej, nie o zmarnowanych okazjach. A o wstydzie, który przynieśli Bayernowi pospolici tchórze. Tchórze niegodni gry w barwach tego klubu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz