czwartek, 25 października 2012

Dramat w cieniu rekordu

Zawodnicy Bayernu Monachium są w ostatnim czasie na ustach całego futbolowego światka. Czy to za sprawą niespotykanego, pierwszego w 50-letniej historii Bundesligi tak długiego bezbłędnego startu  w rozgrywkach, czy niechlujnych dwóch końcowych kwadransów blamażu w Berlinie, w którym główne role odegrali piłkarze Dumy Bawarii. Cały medialny szum na Säbener Straße zdaje się w zasadzie omijać tylko jednego gracza, któremu jednak monachijski wiatr zaczyna znowu wiać prosto w oczy.

@www.bild.de

Ostatnich kilku miesięcy Mario Gómez nie może bowiem zaliczyć do udanych. Mimo że drugi sezon z rządu zakończył jako trzeci najskuteczniejszy piłkarz świata, a w klasyfikacji strzelców Ligi Mistrzów uległ już tylko Lionelowi Messiemu, to właśnie głównie snajperowi oberwało się za porażkę na własnym podwórku w ostatnim i najważniejszym meczu minionego sezonu klubowego. Przełożony pokonanych, Uli Hoeneß, nie przebierał w środkach i zaraz po przegranym finale nie tylko otwarcie skrytykował w mediach swojego podopiecznego za nieskuteczność w kluczowych momentach, ale też podważył jego klasę piłkarską. Minął kolejny miesiąc, a Gómezowi znów się publicznie dostało, tym razem za  postawę na polsko-ukraińskim turnieju. Najbardziej poczytny niemiecki tygodnik właśnie w osobie napastnika, a także jego doświadczonych kolegów z Monachium, Bastiana Schweinsteigera i Philippa Lahma, upatrywał winowajców klęski na europejskim czempionacie. Gómez już w dwóch pierwszych meczach turnieju zdobył trzy gole i dwukrotnie poprowadził swoją reprezentację do zwycięstwa, będąc przy piłce jedynie rekordowe 22 sekundy. Na dalszym etapie rozgrywek nie pomógł już jednak drużynie, w fazie pucharowej został zdegradowany do postaci ledwie drugoplanowej, a jego niecodzienne osiągnięcie szybko obróciło się na jego niekorzyść - znowu stał się więc niepomagającym zespołowi kołkiem, którego rola ogranicza się jedynie do dokładania nogi w polu karnym.

Co więcej, gdy posezonowy urlop Niemca dobiegł końca i zawodnik powrócił do Monachium, spotkała go niezbyt miła niespodzianka. Nowy dyrektor sportowy Bayernu, Matthias Sammer, w ciągu kilkunastu dni stworzył mu bowiem konkurencję, z jaką Gómez w swojej piłkarskiej karierze się jeszcze nie spotkał. Zakontraktowany został słynący z doskonałej gry głową Mario Mandžukić, jedna z gwiazd Euro 2012, na którym zdobył tyle samo bramek co jego imiennik i zarazem nowy klubowy kolega, a także popularny El Conquistador, który, mimo sędziwego jak na piłkarza wieku, w minionym sezonie udowodnił, że cały czas znajduje się nie tylko w dobrej formie fizycznej, ale też i strzeleckiej, bo w klasyfikacji snajperów ubiegłych rozgrywek Bundesligi zajął miejsce tuż za podium.

Jakby tego było mało, na początku sierpnia na jednym z przedsezonowych turniejów Gómez nabawił kontuzji stawu skokowego i musiał poddać się operacji. Początkowo mówiło się o przerwie nie dłuższej niż trzy tygodnie i prognozowano nawet, że zawodnik może być do dyspozycji trenera już na mecz otwarcia sezonu ligowego w Fürth. Rzeczywistość okazała się jednak o wiele bardziej brutalna. Kolejny powrót, planowany na koniec września, również okazał się jedynie mrzonką i choć zawodnik od jakiegoś czasu trenuje indywidualnie, to o zajęciach z resztą zespołu może jak na razie zapomnieć. Jak twierdzi piłkarz, sam nie wie, ile jeszcze czasu zajmie mu osiągnięcie pełnej sprawności i kiedy można spodziewać się jego powrotu na niemieckie boiska.

Jupp Heynckes zdążył już pokrzepić zatrwożone serce Gómeza i zapewnić go, że po dołączeniu do zespołu nie będzie na straconej pozycji. Te słowa wydają się być jednak tylko czystą kurtuazją ze strony szkoleniowca, ponieważ wobec znakomitej jak dotychczas postawy Chorwata Mandžukicia, absencja etatowego monachijskiego golleadora jest zupełnie niewidoczna. Dlatego też trudno sobie wyobrazić, żeby zaraz po powrocie do zdrowia Gómez z automatu odzyskał miejsce w podstawowej jedenastce. Szczególnie, że jego dubler natychmiast znalazł wspólny język z nowymi kolegami i stał się integralną częścią maszyny, w której działaniu trudno doszukać się najmniejszego fałszu.

@www.digibet.info

Sam Mandžukić, decydując się na transfer do Bayernu, gdzie w ataku od lat suwerennie panował tylko i wyłącznie jeden snajper, nie spodziewał się chyba, że tak szybko dostanie od losu realną szansę na zaistnienie w nowym klubie. Spekulowano, że były zawodnik Wolfsburga zostanie raczej wartościowym zmiennikiem z ławki aniżeli pierwszą strzelbą zespołu. Całą hierarchię do góry nogami wywróciła jednak kontuzja Gómeza, a Chorwat takie zrządzenie niebios wykorzystał nie w stu, a w dwustu procentach. Na dzień dobry wpakował dwa gole w Pucharze Niemiec, regularnie zaczął również trafiać w rozgrywkach ligowych. W Bundeslidze tylko raz udało mu się zaliczyć w meczu więcej niż jedno trafienie, ale jednocześnie jedynie dwa spotkania kończył bez jakiejkolwiek zdobyczy bramkowej. Taka regularność to pierwsza ze znaczących różnic między Mandžukiciem a Gómezem. Bo ten swoje strzeleckie popisy ma w zwyczaju przeplatać okresami posuchy. Druga rozbieżność to zupełnie inny styl gry obu zawodników. O ile Gómez operuje najczęściej w polu karnym i właśnie tam czeka na zagrania kolegów, tak Mandžukić raz za razem szuka gry w bocznych sektorach, stwarzając tym samym przestrzeń w szesnastce innym atakującym. Jego wszechstronność, a także wyższe umiejętności stricte piłkarskie pozwalają mu bez utraty jakości dublować pozycje skrzydłowych i zamiast samemu kończyć akcję, dogrywać piłkę kompanom. Te zupełnie nowe dla ofensywy Bayernu warianty rozgrywania ataków wniosły sporo ożywienia w przednich formacjach zespołu, a najbardziej z tej innowacji skorzystał Thomas Müller, który co i raz wypełnia lukę pozostawioną przez Mandžukicia w polu karnym. Zresztą współpraca obu zawodników układa się wręcz wzorcowo i jest jedną z głównych przyczyn tak skutecznej gry Bawarczyków na początku sezonu. Obaj panowie przewodzą w ligowej tabeli strzelców, a cztery gole to efekt wyłącznie ich bezpośrednich zagrań. Co ciekawe, monachijskie perypetie na środku ataku łudząco przypominają te dortmundzkie sprzed rozpoczęcia minionych rozgrywek, jednak w dłuższej perspektywie ciężko wyobrazić sobie podobny rezultat.

Przedłużający się cały czas powrót na boisko i rosnąca w zespole rola rywala do miejsca w składzie to jednak nie jedyne zmartwienia Mario Gómeza, ponieważ również jego pozycja w drużynie narodowej zdaje się być najsłabsza od dawna. Trzeba od razu zaznaczyć, że nigdy nie była ona zbyt silna, bo Joachim Löw nie krył się ze swoimi preferencjami co do obsadzenia szpicy w niemieckiej kadrze. Ale Gómeza zwykły bronić wyniki, czyli bramki, które seriami zdobywał i w klubie, i w kadrze. Tymczasem teraz, gdy snajper z mozołem walczy o powrót do pełnej sprawności, to Miroslav Klose, zdecydowany faworyt selekcjonera, przeżywa drugą młodość i zarówno w barwach rzymskiego Lazio, jak i w trykocie Mannschaftu strzela gola za golem. W ostatnim dwumeczu reprezentacji trzykrotnie wpakował piłkę do siatki przeciwników, a to oznacza, że już tylko jedno trafienie dzieli go od wyrównania rekordu snajperskiego Bombera Narodu. A dla Gómeza to znak, że odbicie miejsca w jedenastce Orłów może okazać się znacznie trudniejsze niż odzyskanie prymatu w ataku bawarskiego giganta.

Rekonwalescencja po poważnym urazie to zawsze trudny okres dla piłkarza. Jednak w przypadku Gómeza stracony czas boli podwójnie, bo traci on grunt pod nogami nie tylko w klubie, ale i w reprezentacji. Mimo to snajper powinien pozostać spokojny, bo stanowi on przecież zbyt dużą markę i wartość, żeby ot tak zostać rzuconym w kąt. Dodatkowo całkiem sporym promieniem nadziei mogą okazać się dla Niemca rozgrywki Ligi Mistrzów, której magia jak na razie skutecznie pęta nogi Mandžukiciowi i obnaża jego małe doświadczenie w klubowej piłce na tym poziomie. A na jego brak nie może narzekać Gómez, który w najważniejszych europejskich rozgrywkach ładował już przecież po trzy czy cztery gole w pojedynczych spotkaniach.

***

Tekst ukazał się również na najlepszej polskiej stronie o Bayernie Monachium, na której co tydzień będą pojawiać się moje felietony. Serdecznie zapraszam.

piątek, 12 października 2012

Bo w każdej dżungli król może być tylko jeden

Już za kilka godzin w Dublinie niemiecka reprezentacja stanie do walki o kolejne punkty i trzecie z rzędu zwycięstwo w drodze na brazylijski mundial. Po niezbyt efektownej, ale zwieńczonej kompletem oczek inauguracji eliminacji przyszedł czas na znacznie bardziej skomplikowane zadanie. Bardziej skomplikowane, bo podopieczni Löwa zmierzą się z Irlandią i Szwecją, czyli uczestnikami czerwcowego czempionatu, który ich poprzedni rywale śledzić mogli wyłącznie sprzed telewizorów. Ale nie tylko klasa rywali stanowić będzie o skali trudności nadchodzącego dwumeczu, bowiem od jakiegoś czasu kadra narodowa targana jest wewnętrznymi waśniami, torpedowana przez media i działaczy klubowych, a także rozbijana przez kolejne urazy i zawieszenia. Istna dżungla. Ale tak jak w każdej dżungli król jest tylko jeden, tak i niemiecka puszcza ma ciągle jeszcze suwerennie panującego Joachima Löwa.

@www.subbird-illustration.de

Największy problem reprezentacji stanowi obecnie krytyka, która spada nie tylko na piłkarzy, ale też i samego selekcjonera. A warto wspomnieć, że tak surowej ocenie jak dzisiaj trener Mannschaftu nie był chyba poddany od początku swojej przygody z kadrą. Główny zarzut wysuwany wobec opiekuna zespołu to nadmierna dbałość o komfort zawodników i stworzenie im idealnej atmosfery przy jednoczesnym braku jakiejkolwiek presji czy odpowiedzialności, towarzyszących ubieraniu trykotów z orłem na piersi. W medialnych atakach przoduje oczywiście Uli Hoeneß, który nadopiekuńczość selekcjonera porównał nawet do rozgrywania partyjki tenisa stołowego na szczycie Mont Blanc. Löwowi dostaje się również za selekcję, której niedawno dokonał. I choć walka o nominacje dla genialnego od startu rozgrywek Bundesligi René Adlera czy niewiele gorszego Kevina Trappa kosztem bardzo rozkojarzonego ostatnimi czasy Zielera to typowa burza w szklance wody, tak kandydatury Bastiana Oczipki czy Sebastiana Rodego wyglądają już co najmniej sensownie, szczególnie wobec ubytków kadrowych na ich pozycjach. Dodatkowo trener sam ściągnął na siebie bicz mediów niefortunną wypowiedzią o Marcelu Schmelzerze, w której najpierw publicznie zganił jego występ przeciwko Austrii, a później dodał, że graczowi Borussii Dortmund brakuje jeszcze do najwyższego poziomu międzynarodowego i miejsce na lewej obronie reprezentacji zawdzięcza raczej brakowi innych rozwiązań aniżeli swoim umiejętnościom. Racji selekcjonerowi na pewno nie można odmówić, ale takie słowa powinien jednak zachować dla siebie. Sam Löw też szybko zdał sobie z tego sprawę, bo już po kilku godzinach pochwalił Schmelzera za mecz przeciwko Argentynie i stwierdził, że w Wiedniu nie najlepiej spisał się cały zespół, a na koniec wyraził wielką wiarę w zdolności piłkarskie defensora. Nie zabrakło również szczerej rozmowy w cztery oczy.

Media nie oszczędzają także reprezentantów. Sprawa nieśpiewania hymnu ciągnie się za kadrowiczami już od dawna, teraz bardziej spostrzegawczy zauważyli, że Mesut Özil podczas odgrywania pieśni narodowej przed meczem w Austrii pozwolił sobie żuć gumę. Nie trzeba dodawać, że skoro samo milczenie zawodników wywołało spore emocje, to i wybryk pomocnika nie przeszedł w mediach bez echa. Niesnaski rodzą się również w samym wnętrzu kadry. Od kilku dni toczy się publiczna debata na temat atmosfery w drużynie, a całą dyskusję rozpoczął Bastian Schweinsteiger, który narzekał na brak odpowiedniej reakcji po bramkach na polsko-ukraińskim turnieju. Wypowiedź ta została szybko skontrowana przez eksportowy duet z Madrytu, a dyrektor reprezentacji, Oliver Bierhoff, stwierdził nawet ostentacyjnie podczas wspólnej konferencji z pomocnikiem Bayernu Monachium, że "duch Mannschaftu pozostał nienaruszony". Natomiast częściowo rację swojemu wice-kapitanowi przyznał Löw stwierdzając, że "atmosfera w zespole podczas Euro 2012 była dobra, choć nie tak dobra jak na mundialu w Afryce."

Równie dyplomatycznie wybrnął selekcjoner z zamieszania wokół zestawienia formacji defensywnej, szczególnie w dzisiejszym meczu, gdy nie będzie mógł skorzystać z usług nie tylko kontuzjowanych Matsa Hummelsa i Larsa Bendera, ale też i zawieszonego za kartki kapitana reprezentacji, Philippa Lahma. Wyliczenia dziennikarzy, że w ciągu sześcioletniej kadencji trener testował na bokach obrony aż 23 zawodników, a wyjściowa czwórka na spotkanie w Dublinie w składzie Schmelzer-Badstuber-Mertesacker-Boateng będzie już dziewiątym wariantem sprawdzanym w ciągu ledwie dwunastu gier w tym roku, Löw skwitował tylko lakonicznym stwierdzeniem w iście Mouinhowskim stylu: "Nie wszystko zawsze zależy od obrony". Wiadomo już jednak, że pewność siebie trenera to tylko robienie dobrej miny do złej gry, bo w ostatnich dniach treningi kadry poświęcone były tylko i wyłącznie defensywie.

Wszystkie te problemy, niesprostanie oczekiwaniom na ostatnich wielkich imprezach, a także rosnąca w mediach i wśród kibiców niechęć do Löwa sprawiają, że nad królem niemieckiej dżungli zbierają się coraz ciemniejsze chmury. I choć sam selekcjoner zapowiedział już, że jego przygoda z kadrą skończy się po mundialu w Brazylii, a wcześniejsza dymisja brzmi niemal jak perspektywa Srebrnej Patery w rękach zawodników 1. FSV Moguncji w przeciągu kilku kolejnych lat, to już teraz wokół panującego zbiera się coraz większe stado żądnych władzy lwów, które tylko czyhają, by strącić go z tronu. Na razie trenera bronią jeszcze wyniki, ale kto wie, co będzie jutro, a przecież  sam slogan sponsora niemieckiej kadry hucznie głosi, że niemożliwe nie istnieje.

czwartek, 11 października 2012

Fair play v2.0

Choć od wydarzenia z czwartej minuty w meczu pomiędzy Neapolem a rzymskim Lazio minęło już dobre kilkanaście dni, warto wrócić do niego choćby na chwilę. Sprawa odbiła się w mediach szerokim echem: wszelakie gazety, zagraniczne czy rodzime, rozpisywały się o wielkim geście Miroslava Klosego, piłkarze oraz kibice nie szczędzili Niemcowi słów uznania na portalach społecznościowych, a kapitan rywali czy prezydent FIFA domagali się nawet specjalnej nagrody dla snajpera z Opola za zachowanie praktycznie wymarłe w nowoczesnym futbolu, do bólu przepełnionym cwaniactwem i oszustwem. Wagę zdarzenia tonował sam zawodnik, mówiąc, że piłka najnormalniej trafiła go w rękę, a jego późniejsza reakcja to "najbardziej oczywista rzecz na świecie". Wydaje się, że w tym zamieszaniu piłkarskie środowisko zapomniało o absolutnie elementarnej sprawie - całą tę burzę i lawinę kolejnych wydarzeń wywołało całkowicie CELOWE i ŚWIADOME zagranie gracza Lazio.

@www.guardian.co.uk

Bardzo szanuję Miroslava Klosego. Nie tylko jako piłkarza (skądinąd wielkiego, w futbolu międzynarodowym prawdopodobnie jednego z najwybitniejszych), ale też i człowieka. Potrafię zrozumieć jego wybór i zupełne odcięcie się od swoich korzeni, potrafię również zrozumieć jego decyzję o nierozmawianiu z dziennikarzami w języku polskim (choć nie można zapomnieć, że razem z Lukasem Podolskim niejednokrotnie uciekali się do tego sposobu komunikacji podczas wspólnych gier). Pamiętam także jego prawdziwie szlachetny gest z boiska, gdy przed kilkoma laty Werder, cały czas pozostający jeszcze w walce o końcowy triumf w Bundeslidze, remisował bezbramkowo w spotkaniu z Arminią Bielefeld, a sędzia podyktował rzut karny po starciu w  szesnastce właśnie Klosego i bramkarza gości, Matthiasa Haina. Wtedy to napastnik bez mrugnięcia okiem ruszył do arbitra celem wyjaśnienia mylnie zinterpretowanej przezeń sytuacji. Przeciwnik bowiem interweniował czysto i jedenastka gospodarzom się po prostu nie należała. Zachowanie Niemca nie umknęło piłkarskim mediom oraz organizacjom i wkrótce zawodnik został całkowicie zasłużenie wyróżniony licznymi nagrodami za postawę zgodną z duchem gry.

Zupełnie inaczej wyglądało jednak zdarzenie z Neapolu. Decyzja Klosego, wbrew temu, co  twierdzi sam zainteresowany (Maradona wciąż upiera się przy wersji boskiej interwencji w meczu przeciwko Anglii...) czy uważa większość piłkarskich sympatyków, nie była następstwem przypadkowego odbicia futbolówki, a zwyczajnie wynikiem zamierzonego zagrania. Celowość ruchu snajpera doskonale pokazuje to ujęcie. Kontaktu piłki z ręką gracza Lazio nie spowodował przeciwnik, próbujący powalić rywala na ziemię. Powtórka nie pozostawia żadnych wątpliwości - Niemiec obserwuje zmierzającą ku niemu futbolówkę, a gdy zdaje sobie sprawę, że nie ma szans na strącenie jej w dozwolony sposób, wykonuje ewidentny ruch ręką, dodatkowo markując uderzenie piłki głową. Jego późniejsze zachowanie nie może usprawiedliwiać uprzedniego występku. Fakt ten należy jednak docenić, gdyż niewielu dzisiejszych piłkarzom wystarczyłoby odwagi, by przyznać się do zagrania niezgodnego z przepisami w tak ważnym momencie.

Niemniej jednak taka postawa, czyli zameldowanie sędziemu celowego zagrania faul, powinna być w futbolu NORMĄ, a nie wydarzeniem, któremu piłkarski świat poświęca nagłówki, i które organizacje międzynarodowe chcą wynagradzać statuetkami. Wszystkie reakcje na gest Klosego potwierdzają niestety smutną prawdę o współczesnej piłce, gdzie nurkowanie, wszechobecne krętactwo i próby bycia ponad przepisami są po prostu szarą codziennością, a najnormalniejsze zachowanie szczytem postawy fair play.