Jeszcze latem taka zamiana ról wydawała się niemożliwa. W swoim premierowym sezonie na niemieckich boiskach Lucas Barrios został jednym z głównych architektów pierwszego od prawie dekady mistrzowskiego tytułu Borussii Dortmund i strzelając 16 bramek oraz dokładając sześć asyst skutecznie ugruntował sobie pozycję pierwszej strzelby na Signal Iduna Park. Nieco w cieniu Argentyńczyka z paragwajskim paszportem karierę na Zachodzie bardzo udanie zaczynał były król strzelców polskiej Ekstraklasy. W samej rundzie jesiennej strzelił pięć goli, z czego cztery po wejściu na boisko z ławki. W drugiej połowie sezonu, wobec fatalnej kontuzji Shinjiego Kagawy w meczu Pucharu Azji, Lewandowski przebywał na murawie już znacznie częściej, ale raczej za plecami Barriosa. Tuż przed rozpoczęciem obecnego sezonu inny kontynentalny czempionat raz jeszcze wywrócił atak Dortmundczyków do góry nogami i umożliwił Polakowi suwerenne panowanie na szpicy Borussii. Czy po pół od tego wydarzenia zmiana powrotna na linii Lewandowski - Barrios jest jeszcze w ogóle możliwa?
Kłopoty argentyńskiego napastnika zaczęły się w finale ubiegłorocznego Copa America. Nie dość, że Paragwaj otrzymał srogą lekcję od Urusów, to jeszcze po wejściu na plac gry w końcówce meczu Barrios przebywał na nim raptem kilka minut, bo odnowiła mu się kontuzja uda. Pierwsza diagnoza reprezentacyjnych lekarzy wskazywała na maksymalnie trzytygodniową przerwę, ale, jak się później okazało, była ona błędna. Szczegółowe badania, które zawodnik przeszedł po powrocie do Niemiec, dowiodły, że uraz jest zdecydowanie bardziej poważny a pauza trwać będzie nie trzy tygodnie, a co najmniej dwa razy tyle. Pod koniec września snajper wrócił do gry, ale fizycznie nie prezentował się dobrze. Jakby tego było mało, do końca bezbramkowego, prawdopodobnie najgorszego dla Barriosa półrocza w całej piłkarskiej karierze (zaledwie trzy występy w pierwszym składzie Borussii we wszystkich rozgrywkach) zawodnikowi przytrafiły się jeszcze dwie pomniejsze kontuzje. Zimą strzelec znalazł się na zakręcie. Ostatniego dnia zamkniętego niedawno okienka transferowego był już nawet jedną nogą w Fulham, ale ostatecznie odrzucił ofertę londyńczyków. Wobec odmowy Barriosa, Martin Jol zdecydował się więc na transfer Pavla Pogrebnyaka z VfB Stuttgart za 20-krotnie mniejsze pieniądze, a sam Argentyńczyk postanowił rzucić Lewandowskiemu rękawicę. "Jestem szczęśliwy, że zostałem w Dortmundzie", skomentował całą sprawę piłkarz, a po przychylnych mu śpiewach kibiców na Signal Iduna Park po meczu z TSG Hoffenheim dodał: "To oni wpłynęli na zmianę mojej decyzji, żeby zostać i zawalczyć o mojej miejsce z powrotem".
Na przeciwnym biegunie znajdował się zimą Polak. Po życiowej rundzie w wykonaniu reprezentanta Polski, był on na ustach nie tylko rodzimych kibiców, ale i sympatyków futbolu za naszą zachodnią granicą. Jego nazwisko przewijało się w niemal każdej niemieckiej gazecie sportowej, a w mediach huczało o zainteresowaniu napastnikiem ze strony monachijskiego Bayernu. Nic w tym dziwnego, w końcu zaliczając 12 trafień i sześć asyst jesienią Lewy dołączył do ścisłej ligowej czołówki. A w Bundeslidze wyżej od Borussii jest już przecież tylko rekordowy mistrz Niemiec. Mimo wszystkich zachwytów nad Lewandowskim, w całej beczce miodu Roberta jest też łyżka dziegciu, czyli przypadłość ciągnąca się za nim od początku jego przygody w Dortmundzie - skuteczność, a raczej jej brak. Nie wyleczył z niej napastnika Andrzej Juskowiak w Poznaniu, nie pomógł również i Tomek Frankowski w drużynie narodowej. Po niezbyt okazałym początku sezonu, w październiku polski piłkarz wrzucił na wyższy bieg i miał spory udział w ciągle trwającej jeszcze passie 15 kolejnych ligowych meczów bez porażki drużyny z Dortmundu. Niestety, w międzyczasie zdarzały się Polakowi mecze, kiedy, dość oględnie mówiąc, jego celownik nie był dobrze nastawiony, a snajper pudłował w wydawałoby się najprostszych sytuacjach. A że ponoć nic nie oddaje rzeczywistości tak dobrze jak statystyki, pozwoliłem sobie porównać dotychczasowe osiągnięcia Lewandowskiego z innym czołowymi strzelcami Bundesligi tego sezonu:
Liczby są dla Polaka bezlitosne. Jedynie przyszły kolega klubowy byłego Lechity, a obecnie motor napędowy i człowiek od wszystkiego w Borussii Mönchengladbach, Marco Reus, potrzebuje statystycznie więcej strzałów na zdobycie bramki niż Robert, a najlepszy w rankingu, Norweg z Hanoweru 96 - prób niemal dwukrotnie mniej. Różnica dzieląca Lewandowskiego od najskuteczniejszych jest znaczna. Nawet do 5. w zestawieniu Pizarro nasz rodak traci ponad jedno uderzenie na gola. Ale jako że kilku zawodników nie jest wykonawcami jedenastek w swoich klubach, zrobiłem też drugą tabelę:
Po odjęciu bramek strzelonych z rzutów karnych dystans między liderami a Polakiem dalej jest spory. Absolutnym liderem pozostał Abdellaoue, zmienił się nieco układ za jego plecami. Bardziej optymistycznie wygląda za to statystyka tworzonych okazji bramkowych i asyst. W obu tych kwestiach to Polak znajduje się w czubie, a obok Reusa i Pizarro jest zdecydowanie najbardziej produktywnym zawodnikiem w ofensywie w tym zestawieniu. Od wspomnianego norweskiego snajpera z Hanoweru wykreował ponad dwa razy więcej (!) pozycji do zdobycia gola. Te liczby pokazują, że mimo miejsca wśród najlepszych strzelców obecnego sezonu Bundesligi, w większości przecież typowych łowców bramek, Lewandowski tak samo dobrze jak na szpicy czuje się grając za plecami rasowego strzelca.
Nowy rok napastnicy Borussii Dortmund zaczęli zgoła różnie. Reprezentant Polski, po fantastycznym otwarciu rundy rewanżowej w Hamburgu, kiedy do spółki Błaszczykowskim zdemolował zespół gospodarzy, w spotkaniach z Wieśniakami i Clubem już zdecydowanie cieniował. Tylko w tych dwóch meczach oddał 10 strzałów nie trafiając do siatki ani razu, marnując przy tym co najmniej kilka znakomitych okazji do strzelenia gola. We wtorkowym występie z amatorami z Kilonii swoją jedyną, dość łatwą okazję zamienił na bramkę. Natomiast Barrios po wreszcie solidnie przepracowanym okresie przygotowawczym wraca do życia, pełen zapału i wiary. Zarówno we własne umiejętności, ale też i fakt odzyskania miejsca w ataku. Po raczej krótkich epizodach w dwóch pierwszych meczach na starcie rozgrywek, przeciwko Norymberdze i czwartoligowcowi dostał od Kloppa już szanse 20-minutowe. W piątek łatwo skończył rozpoczętą przez siebie akcję, a cztery dni później bez żadnych problemów zamknął dośrodkowanie Perišicia. Wygląda na to, że Argentyńczyk po całkowicie straconej rundzie jesiennej nie składa broni, a wieści o jego śmierci są mocno przedwczesne.
Czy jednak Lewandowski ma się czego obawiać? Wydaje się, że po fantastycznej jesieni, kiedy wyrobił sobie w Niemczech markę na dobre, nic nie jest w stanie zabrać mu miejsca w składzie, nawet ewentualny powrót Barriosa od wysokiej dyspozycji. To prawda, ale z drugiej strony wraca temat... skuteczności. Do tej pory Polak miał tyle szczęścia, że jego pudła nie wpływały znacząco na wyniki meczów (choć i od tego znajdzie się parę wyjątków). A Argentyńczyk to jednak zawodnik ze wszelkich miar skuteczny, po prostu typowy lis pola karnego. Może więc Klopp powinien postawić na tę dwójkę w ataku, a Lewandowskiego ustawić za plecami Barriosa? Po pierwsze, zawodnicy ci występowali już w takim ustawieniu wiosną poprzedniego roku czy w pojedynczych meczach przed przerwą zimową i w zdecydowanej większości meczów nie była to współpraca zbyt owocna. A po drugie, w pomocy też jest przecież ścisk: Kagawa, Großkreutz, kapitalny ostatnio Błaszczykowski, Gündogan czy zapomniany nieco w lidze Perišić. Co więcej, za około miesiąc do gry wraca Götze, a w lipcu na Signal Iduna Park zawita... Reus. Przed trenerem Borussii niejeden więc ból głowy, ale za to ten jak najbardziej pozytywny. Wszystko wskazuje na to, że w grę nie wchodzą żadne kompromisy i walkę o miejsce w składzie snajperzy z Dortmundu rozegrać będą musieli między sobą. Na razie zdecydowanie prowadzi Lewandowski, ale kto wie, jak sytuacja będzie wyglądać za miesiąc czy dwa. Jeżeli jednak i Polak, i reprezentant Paragwaju odnajdą wysoką formę, to będzie to kolejny atut Dortmundczyków w pogoni za powtórzeniem przełomowego, ubiegłorocznego sukcesu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz