środa, 7 marca 2012

Upragnione derby

Chyba nie jestem szczęśliwym talizmanem dla zespołu z niebieskiej części Monachium. Przed poniedziałkową potyczką z St. Pauli Lwy mogły pochwalić się fantastyczną serią siedmiu zwycięstw w ośmiu ostatnich ligowych grach, a z dziewięciu rozegranych dotychczas spotkań przeciwko drużynie z Hamburga na własnym boisku, Sześćdziesiątki wygrały wszystkie, większość nawet kilkoma bramkami. Najciekawszy mecz 24. kolejki zaplecza Bundesligi zakończył się jednak tylko remisem, co nie zadowoliło żadnej ze stron. Oba zespoły walczą bowiem o powrót na niemieckie salony. TSV po spadku poziom niżej w 2004 roku, tak blisko awansu jak obecnie nie było od dawna. Po latach biedy i tułaczki po okolicach środka drugoligowej tabeli, z nowym właścicielem i nowymi możliwościami, sympatycy Lwów wreszcie mogą realnie myśleć o ponownych występach w 1. Bundeslidze. A tam czeka na nich przecież wielki Bayern. I upragnione przez monachijskich kibiców derby.

A ostatnie pojedynki między zespołami znad Izary były niezwykle dramatyczne. Wystarczy wspomnieć najmniej odległe spotkanie, rozegrane w lutym 2008 roku w ramach ćwierćfinału Pucharu Niemiec. Co prawda to Bayern okazał się lepszy i awansował dalej, ale decydujące trafienie padło dopiero w czasie doliczonym do dogrywki. Mimo wyraźnej przewagi, Bawarczycy długo nie potrafili umieścić piłki w siatce nie mogli przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. Czasem niemiłosiernie pudłowali, czasem na drodze stawał rezerwowy bramkarz, Philipp Tschauner, a innym razem... sędzia, który nie uznał dwóch prawidłowych goli Luki Toniego. Zresztą sam mecz był popisem pana Gagelmanna. Oprócz błędów przy bramkach Włocha, arbiter dał się nabrać na teatralne upadki Ribéry'ego czy Thorandta i dwukrotnie niesłusznie wyrzucał graczy z boiska, nie podyktował ewidentnego rzutu karnego dla gospodarzy w samej końcówce regulaminowego czasu gry, a zamiast rozstrzygającej o losach pojedynku jedenastki, powinien był odgwizdać jedynie rzut wolny, bo Miroslav Klose faulowany był wyraźnie przed szesnastką. Jakby tego było mało, ową jedenastkę Franck Ribéry wykonywać musiał dwukrotnie, bo przy pierwszej próbie, według Gagelmanna, zawodnicy Dumy Bawarii za wcześnie wbiegli w pole karne.

Nie mniej emocjonujące były ligowe starcia. Te ostatnie, do których doszło jeszcze na Olympiastadion  w sezonie 2003/04, również obfitowały raczej w kartki niż gole. I chociaż Lwy minimalnie poległy w obu grach, szczególnie jesiennego meczu nie muszą się wstydzić. Popisową partię rozegrał wtedy kapitan FC Hollywood, Oliver Kahn, kilkukrotnie ratując swój zespół od utraty gola w beznadziejnych wręcz sytuacjach. Ogółem rzecz biorąc, na 38 oficjalnych derbowych spotkań, Sześćdziesiątki aż 23 razy musiały uznać wyższość rywala. Kibice tego klubu mogą mieć jednak także powody do dumy. To właśnie TSV wygrało pierwszy w historii bój pomiędzy monachijskimi drużynami, a dwanaście lat temu w obu meczach derbowych sezonu 1999/2000 lepsza od naszpikowanej gwiazdami trupy Hitzfelda okazała się ekipa z niebieskiej strony Monachium. Co ciekawe, wiosenną potyczkę rozstrzygnęło samobójcze trafienie Jensa Jeremiesa, byłego gracza... Lwów, a był to jednocześnie jedyny gol strzelony do własnej bramki w dziejach spotkań pomiędzy zespołami ze stolicy Bawarii.


Po spadku w 2004 roku drużyna wpadła jednak w poważne tarapaty finansowe i o bojach z rekordowym mistrzem Niemiec mogła co najwyżej pomarzyć. W pierwszym sezonie Lwy były jeszcze o krok od powrotu na niemieckie salony, ale z każdym kolejnym rokiem było już tylko gorzej. Dość powiedzieć, że kilkukrotnie widmo spadku poważnie zaglądało w oczy kibicom monachijskich Sześćdziesiątek. Głównym zmartwieniem osób z otoczenia klubu były jednak kwestie ekonomiczne. W 2002 roku oba klubu znad Izary, razem z miastem Monachium, postanowiły wspólnymi siłami wznieść nowy stadion, którego budowa pochłonęła znacznie więcej pieniędzy niż początkowo zakładano i ostatecznie zamknęła się w kwocie ponad 500 milionów euro. Allianz Arena omal nie okazała się gwoździem do trumny TSV 1860 Monachium, przyczyniła się natomiast do zguby ówczesnego prezydenta klubu. Karl-Heinz Wildmoser i jego syn zostali postawieni przed sądem w związku z aferą korupcyjną dotycząca przetargu na budowę nowej monachijskiej areny. Tylko dzięki pomocnej dłoni Uliego Hoeneßa wyciągniętej do klubu zza miedzy i odkupieniu przez Bayern połowy udziałów w stadionie, należącej do TSV, udało się nowym włodarzom klubu tymczasowo zażegnać problemy finansowe i uzyskać licencję na występy na zapleczu Bundesligi w sezonie 2006/07.

@www.perlasdelfutbol.blogspot.com

Od tego czasu Lwy zdecydowanie postawiły na mieszankę młodości i doświadczenia w sprawach personalnych. Przeprowadzano głównie transfery bezgotówkowe, a zyski opierano na sprzedaży wyróżniających się wychowanków. I tak w ciągu kilku lat na boiska niemieckiej ekstraklasy wyeksportowano zarówno niespełnione talenty (Nicky Adler, Daniel Baier, Timo Gebhart, Matthias Lehmann), solidnych ligowców (Marcel Schäfer), jak i wschodzące gwiazdy (bracia Lars i Sven Benderowie, Fabian Johnson, Moritz Leitner, Peniel Mlapa, Kevin Volland). Widmo bankructwa niczym bumerang powróciło jednak pięć lat później. Już w październiku 2010 roku klubowi odjęto dwa punkty za naruszenie wymogów licencyjnych, a rok później kasa Lwów ponownie świeciła pustkami. I kiedy wydawało się, że znowu zbawcą monachijczyków zostanie ich odwieczny rywal, na horyzoncie pojawił się jordański inwestor, Hasan Ismaik. Przejął on większościowy pakiet klubu i od razu zaczął snuć dalekosiężne plany: "Marzę, żebyśmy za 10 lat stali w jednym rzędzie z FC Barceloną". Słowa nieco na wyrost, ale zapewne żaden z kibiców nie miał mu tego za złe. W końcu Jordańczyk uratował ich zespół od upadku.

Nowy właściciel nie zmienił jednak sposobu prowadzenia drużyny i w dalszym ciągu próbowano osiągnąć złoty środek między młokosami a starymi wyjadaczami. Pierwsze skrzypce mieli grać piłkarze zaprawieni w pierwszoligowych bojach (Collin Benjamin, Daniel Bierofka, Gábor Király, Benjamin Lauth), a wsparcie stanowić miał cały zastęp młodych zdolnych (Arne Feick, Sandro Kaiser, Christopher Schindler, Kevin Volland). Wrażenie może robić szczególnie postawa tego ostatniego. Wychowanek Lwów, młodzieżowy reprezentant Niemiec, już zimą poprzedniego roku podpisał kontrakt z TSG Hoffenheim, ale od raz został wypożyczony na półtora roku do swojego macierzystego klubu. Kwota transferowa wyniosła około pół miliona euro, dziś Volland wart jest już kilka razy więcej. Młody napastnik zachwycał przede wszystkim w pierwszej rundzie obecnego sezonu, czyli wtedy, kiedy drużynie wiodło się raczej średnio. Jesienią 19-latek zdobył dziewięć goli i zaliczył sześć asyst. Skuteczność zatracił jednak na samym początku cudownej passy Sześćdziesiątek z przełomu rund. Serię ponad dziewięciu godzin bez strzelonej bramki snajper zakończył w poniedziałkowym spotkaniu z St. Pauli, wyrównując wynik meczu na dwie minuty przed końcem.

@www.all-in.de

Bez wahania można też określić Vollanda bohaterem tego spotkania. Swoją ruchliwością sprawiał dużo problemów obrońcom rywali, z którymi stoczył mnóstwo pojedynków. Zresztą młody Niemiec znajduje się w ścisłej czołówce 2. Bundesligi wśród piłkarzy najczęściej faulowanych, ale też i... najczęściej faulujących. Bardzo dobrze zaprezentował się również Necat Aygün, stoper drużyny gospodarzy: nie do pokonania w powietrzu, z dobrym przechwytem, potrafiący blokować uderzenia. Jednak parę razy zupełnie się nie popisał, a przeciwnicy mijali Turka bez żadnego problemu. W oczy mogła się rzucić również gra Daniela Bierofki, nadspodziewanie dobrze radzącego sobie w nowej roli defensywnego pomocnika oraz charakterystyczne  już dresy Gábor Király'ego. Natomiast w zespole gości imponowała przede wszystkim gra obronna. Drużyna, która rok wcześniej pod wodzą Holgera Stanislawskiego, była w tyłach raczej nonszalancka i straciła w rozgrywkach Bundesligi najwięcej goli (68 bramek w 34 spotkaniach), teraz imponuje postawą w defensywie: gra bardzo agresywnie i jednocześnie... czysto, bo nikt nie fauluje w lidze rzadziej niż ekipa z Hamburga, a do tego pressing zaczyna już od najwyżej ustawionych zawodników, co często przynosi efekty w postaci szybko odzyskiwanej futbolówki. Podopieczni trenerskiego żółtodzioba, André Schuberta, stracili do tej pory w 24 meczach 25 goli, ale tylko bramkarze Greuther Fürth i Fortuny Düsseldorf wyjmowali piłkę w siatki rzadziej niż Philipp Tschauner i Benedikt Pliquett.

Fantastyczna passa Lwów została w poniedziałek rzutem na taśmę podtrzymana. I TSV, które jeszcze na półmetku sezonu traciło do lidera 15 punktów, deficyt zniwelowało do ledwo siedmiu oczek. A przecież Sześćdziesiątki mają jeszcze do rozegrania zaległy mecz z Erzgebirge Aue, który przełożono z powodu fatalnego stanu murawy w Aue. Hasan Ismaik podchodzi jednak do świetnej formy zespołu z dystansem: "Kontynuujemy drogę, którą obraliśmy. To jest sezon zjednoczenia. Za rok będziemy działać bardziej intensywnie, żeby w sezonie 2013/14 walczyć o awans". Cóż, jeżeli dyspozycja podopiecznych Reinera Maurera utrzyma się do końca rozgrywek, to nowy właściciel będzie musiał zweryfikować swoje plany i głębiej sięgnąć do kieszeni już tego lata. W końcu Lwy czekać będą ponowne boje z odwiecznym rywalem zza miedzy na poziomie 1. Bundesligi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz