piątek, 21 grudnia 2012

Kopciuszki w drodze na szczyt

Ślepy los pisze czasem piękne scenariusze. Przedwczoraj z pomocą Olafa Thona fortuna skojarzyła pary ćwierćfinałowe Pucharu Niemiec. Hitem tej fazy rozgrywek będzie oczywiście kolejny pojedynek na linii Monachium-Dortmund, jednak w cieniu starcia gigantów odbędą się nie mniej ciekawe mecze. A wśród nich rywalizacja dwóch chyba największych niespodzianek zakończonej właśnie rundy na niemieckich boiskach: Moguncji i Fryburga. Potyczka ta budzi emocje przede wszystkim ze względu na szkoleniowców obu drużyn. Nazwisko jednego z nich już od dłuższego czasu łączone jest z największymi klubami w Bundeslidze, a informacje na jego temat raz za razem stanowią temat dla mediów. Drugi, choć niemal dekadę starszy, to jeszcze żółtodziób na ławce trenerskiej seniorskiego zespołu. A medialny szum wokół niego dopiero się zaczyna.

@www.badische-zeitung.de

Christian Streich, choć w środowisku futbolowym obraca się już od kilkunastu lat, to wciąż dla wielu postać anonimowa. W czasie swojej krótkiej przygody piłkarskiej zaliczył nawet epizod w Bundeslidze, ale szybko rzucił korki w kąt i całkowicie poświęcił się karierze szkoleniowej. Trenersko od zawsze związany z Fryburgiem. Jego droga do pierwszego zespołu wiodła przez długie i owocne lata pracy z młodzieżą (dwukrotne mistrzostwo okręgu czy tytuł ogólnokrajowy w 2008 roku z drużyną U19), a także poprzez rolę asystenta pierwszego trenera. Najpierw pomagał Robinowi Duttowi, a po jego odejściu do Bayeru Leverkusen - Marcusowi Sorgowi. Choć w drugim przypadku hierarchia mogła być odwrotna, bo to Streich jako pierwszy otrzymał propozycję poprowadzenia drużyny. Jednak co się odwlecze... Już po rundzie jesiennej poprzedniego sezonu, wobec fatalnych wyników oraz atmosfery w szatni, Fryburg opuściło kilku zawodników oraz dotychczasowy trener i tym razem Streich nie odmówił. Początki nie były łatwe, bo już na dzień dobry musiał pożegnać absolutnie kluczowego piłkarza, Papissa Cissé, który przeniósł się do Anglii. Odmieniony Fryburg prezentował się na wiosnę zaskakująco dobrze i zamiast przewidywanego spadku, zaliczył miękkie lądowanie w środku tabeli. A Streich, już po zaledwie rundzie na ławce, zajął miejsce na najniższym stopniu podium w głosowaniu Kickera na trenera roku, notując mniej głosów jedynie od Jürgena Kloppa i Luciena Favre'a.

Natomiast Thomas Tuchel to od jakiegoś czasu już nie tylko czołówka niemieckich trenerów, lecz po prostu najgorętsze nazwisko niemieckim rynku. Ostatnio w przeciągu kilkunastu dni dwukrotnie odprawił z kwitkiem Schalke: najpierw na łamach prasy, później na boisku, w ramach rozgrywek Pucharu Niemiec. Podobnie jak w przypadku Streicha, Tuchel kopał piłkę co najwyżej średnio, jednak zakończenie piłkarskiej kariery nie było efektem jego własnego wyboru, a poważnej kontuzji. Wtedy całkowicie pochłonęła go praca trenera. Zaczynał jako asystent zespołu U19 w Stuttgarcie, gdzie świętował mistrzostwo kraju, mając w składzie m.in. Svena Ulreicha czy Samiego Khedirę, w międzyczasie zahaczył jeszcze o Augsburg, aż w końcu na dobre osiadł w Moguncji. Najpierw, już w roli pierwszego szkoleniowca, wygrał z juniorami klubu kolejny krajowy tytuł, a za chwilę dość niepodziewanie, bo zaledwie na kilka dni przed rozpoczęciem rozgrywek, wylądował na ławce trenerskiej pierwszego zespołu. Lepszego startu w Bundeslidze Tuchel nie mógł sobie wyobrazić - już w trzecim oficjalnym meczu w seniorskiej piłce nie zostawił złudzeń wielkiemu Bayernowi.

Obaj szkoleniowcy to doskonałe przykłady nowej myśli trenerskiej w niemieckim futbolu. Ich drużyny należą do najwięcej biegających zespołów w lidze, preferują szybką, ofensywną piłkę, a strachu nie czują przed żadnym przeciwnikiem. Fryburg kilka tygodni temu poważnie postraszył lidera tabeli, mimo gry w osłabieniu przez większą część spotkania, a wcześniej niewiele brakowało, a urwaliby punkty Borussii Dortmund. Moguncja od dawna sprawia spore problemy możnym: Duma Bawarii nie wygrała nawet połowy spotkań odkąd stery nad zespołem z Coface Areny przejął Tuchel. Inną cechą charakterystyczną dla fali młodych niemieckich trenerów jest śmiałe sięganie po zawodników drużyn młodzieżowych. Fakt ten jednak nie może zupełnie dziwić, bo aż połowa szkoleniowców pracujących dzisiaj w Bundeslidze ma za sobą przeszłość związaną z piłką juniorską. Fryburg to jedna z najmłodszych ekip na niemieckich boiskach, a sam Streich bardzo chętnie korzysta z owoców swojej niegdysiejszej pracy. Niemal połowa podstawowych obecnie zawodników zespołu to jego podopieczni z czasów juniorskich (Oliver Baumann, Fallou Diagne, Oliver Sorg, Jonathan Schmid, Daniel Caligiuri, Jahannes Flum), a kolejni, jak Christian Günter czy Matthias Ginter, coraz mocniej pukają do drzwi pierwszej jedenastki.

Od każdej reguły musi być jednak wyjątek. Tuchel, mimo doskonałego przykładu w postaci André Schürrlego, a także Jana Kirchhoffa, który może szybko podążyć jego drogą, raczej niechętnie stawia na byłych podopiecznych. Znalazł co prawda miejsce dla Ádáma Szalaia, wychowanka jeszcze z czasów pracy w Stuttgarcie, ale Węgier w znaczeniu stricte piłkarskim to już żaden młodzieniaszek. Oprócz wymienionego Kirchhoffa, w kadrze Moguncji młodzieży trzeba szukać ze świecą. Co prawda nastoletni jeszcze Shawn Parker zdołał już nawet strzelić premierową bramkę w Bundeslidze, a Stefan Bell może wiosną skutecznie rywalizować o regularne występy, ale bilans i tak jest bezlitosny. Moguncja to od kilku sezonów rokrocznie najstarszy zespół w lidze, grubo przekraczający ligową średnią. Wszystko zmierza jednak ku lepszemu. Jak mówi Volker Kersting, szef klubowego centrum szkolenia, "Tuchel zna każdego juniora z imienia", a poza tym "nie ma trenera, który oglądałby więcej meczów młodzieżowych". Zresztą Tuchel nie tylko pozostaje w stałym kontakcie z koordynatorami danych grup wiekowych, ale też co miesiąc samodzielnie prowadzi zajęcia dla młodzików. Wydaje się więc, że nowy André Schürrle to tylko kwestia czasu.

Środowy uśmiech losu sprawił, że któraś z drużyn prowadzonych przez obu panów być może przeżywa właśnie najlepszy moment w historii. Fryburg sukcesy odnosił dotychczas jedynie na poziomie drugoligowym, w krajowym pucharze nigdy nie przekroczył progu ćwierćfinału, a tylko raz od początku istnienia kończył rundę jesienną Bundesligi równie wysoko, jednak było to jeszcze w czasach dawnego systemu punktowego. Moguncja również nie ma zbyt wielu powodów do chwały, choć w poszukiwaniu jej osiągnięć nie trzeba sięgać aż tak głęboko. Cztery lata temu udało im się zabrnąć do półfinału Pucharu Niemiec, a dwa sezony później, już pod wodzą Thomasa Tuchela, po historycznym starcie (siedem kolejnych wygranych) i drugim miejscu na półmetku ligowych rozgrywek, na wiosnę spuścili już nieco z tonu, ale i tak załapali się na premierowy w historii klubu występ w europejskich pucharach.

Na wiosnę Streich i Tuchel spotkają się dwukrotnie, dwukrotnie na Coface Arena: najpierw na inaugurację rudny rewanżowej, później w ćwierćfinale Pucharu Niemiec. Obaj panowie rękawice krzyżowali już czterokrotnie. Dwa razy w Bundeslidze, dwukrotnie również w lidze juniorów. Trzy razy lepszy okazał się Tuchel, raz wynik pozostał nierozstrzygnięty. Podwójnym zwycięstwem zakończyło się natomiast ich jedyne pozaboiskowe starcie, choć wszystko zapowiadało sromotną klęskę. Po sierpniowym meczu w tunelu prowadzącym do szatni między trenerami doszło do starcia. Powodem były decyzje sędziego i latająca w powietrze raz za razem pięść Streicha. Ostatecznie, mimo wcześniejszych zapowiedzi, panowie podali sobie ręce, a wszelkie próby powrotu do tych wydarzeń lakonicznie zbywali. Ponowne starcie już niedługo. Miejmy nadzieję, że tym razem bez żadnych pięści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz