środa, 9 stycznia 2013

Klątwa Jürgena Kloppa

Pochodzący ze Stuttgartu były obrońca to trenerski fenomen ostatnich lat nie tylko w Niemczech. Z sukcesami zaczynał przygodę szkoleniową w prowincjonalnej Moguncji, skąd odpalił w świat poważnej piłki, a dokładnie do Dortmundu, gdzie miał przywrócić wcale nie tak dawny blask zakurzonej i pogrążonej w finansowych tarapatach miejscowej Borussii. Udało mu się to szybciej niż ktokolwiek mógł przypuszczać, błyskawicznie bowiem strącił z tronu krajowego monopolistę, stając się jednocześnie największym postrachem Bayernu na niemieckim podwórku od dziesięcioleci. Kloppa na szczyt doprowadziła nie tylko wiedza taktyczna, ale też i ponadprzeciętne zdolności przywódcze. W jego trenerskim słowniku drużyna zawsze znajdowała się wyżej niż indywidualność. I ktokolwiek odważył się złamać tę zasadę, był od razu sprowadzany do pionu: albo przez samego szkoleniowca, albo przez brutalną, pozadortmudzką rzeczywistość.

@www.bild.de

Jako pierwszy na swojej piłkarskiej pazerności sparzył się Nuri Şahin. Niegdyś genialny nastolatek, a później filar mistrzowskiej Borussii i najlepszy zawodnik całej Bundesligi ruszył spełniać futbolowe marzenia pod skrzydła José Mourinho. Ale madrycka codzienność w żadnym stopniu nie przypominała kolorowych bajek szeptanych do ucha Turka podczas negocjacji transferowych: pierwszą po wyjeździe jesień Şahin spędził w gabinetach lekarskich, a wiosną bezskutecznie bił głową w mur jedenastki Królewskich. I nawet tytuł mistrzowski nie osłodził gorzkiego losu pomocnika, który w białym kostiumie na murawie pojawiał od wielkiego dzwonu. Szansą miało być wypożyczenie do Liverpoolu, ale i miasto Beatlesów nie okazało się dla niego gościnne. Na Anfield wraz z kolejnymi słabymi występami zjeżdżał coraz niżej w hierarchii Brendana Rodgersa, aż ponownie przepadł w czeluści ławki rezerwowych. W wyjściu na prostą na pewno nie pomogły Turkowi kłótnie i przepychanki z klubowym trenerem. I choć Şahin spędził w Anglii dopiero połowę z zakładanego rocznego wypożyczenia, wydaje się, że ziemia liverpoolska jest już dla niego spalona.

Angielskie realia równie szorstko przywitały kolejny z dortmundzkich diamentów, jednego z głównych architektów ubiegłorocznego dubletu, czyli Shinjiego Kagawę. Czarodziej z Kraju Kwitnącej Wiśni przygodę z Manchesterem zaakcentował koncertem za Wielką Wodą, ale i w jego przypadku kontuzja stanęła na drodze do serc kibiców Czerwonych Diabłów. O premierowym półroczu na Wyspach Japończyk chciałby jak najszybciej zapomnieć: kolejne urazy przeplatał bowiem z nieprzekonującymi występami. Wiosną powinien już na dobre zacząć podbój Premier League, ale na razie to jedno z największych rozczarowań transferowych w piłkarskiej Anglii. Jednak wobec kapitalnej dyspozycji podebranego z Arsenalu Robina van Persiego i przewodzenia ligowej tabeli, sympatycy z Old Trafford z pewnością są w stanie przymknąć oko na falstart Kagawy w nowych barwach. Oczywiście o ile po powrocie do formy Japończyk nawiąże do popisów z Bundesligi.

Żadnemu z niegdysiejszych dortmundzkich reżyserów Klopp nie robił problemów przy transferze. Gdy czołowi gracze Borussii sygnalizowali chęć odejścia, szkoleniowiec zamiast rzucać im kłody pod nogi, starał się raczej dziękować za wspólnie spędzony czas i wyrażał pełną akceptację dla wyborów piłkarzy. Rozumiał futbolowe pragnienia Turka, rozumiał też specyfikę kraju Kagawy, gdzie, jak sam wspominał, "Bundesliga nic nie znaczy, liczy się tylko Premier League". Doskonale zdawał sobie sprawę, że decyzja o opuszczeniu Dortmundu nie jest łatwa i gdy ktoś takową już podejmuje, to jego działanie musi być przemyślane i w pełni świadome. Sam zresztą nad żadnym rozstaniem nie załamywał rąk: kiedy żegnał Şahina, na oku miał już jego następcę w osobie İlkaya Gündoğana, a lukę po ewentualnym odejściu filigranowego Japończyka zapełnił zawczasu, bo już zimą przedwczesną umowę parafował wychowanek klubu z Signal Iduna Park, Marco Reus.

Oba przykłady skłaniają do przewrotnej, acz wcale nie odrealnionej refleksji: czy zawodnicy grający u Kloppa nie stają się przypadkiem zakładnikami jego taktyki? Gra Borussii jest specyficzna, ale, jak pokazuje historia, również i bardzo skuteczna. Zaczęło się od regularnego nękania Bayernu na wszelkich możliwych frontach, niedawno do kolekcji skalpów ekipa z Zagłębia Ruhry dorzuciła kolejne: mistrzów Holandii, Hiszpanii i Anglii. Zresztą problem funkcjonowania tylko w tej określonej taktyce może dotyczyć również i polskiej cząstki Żółto-Czarnych, która w reprezentacyjnych barwach w niczym nie przypomina automatów z piłki klubowej. Winę regularnie zrzuca się na karb motywacji zawodników, a może po prostu problem leży gdzie indziej? W każdym razie główne tryby maszyny opuszczają pokład na własną odpowiedzialność. Jak na razie klątwa Kloppa działa, a dortmundzka karawana cały czas jedzie dalej.

***

Już od ponad roku niemieckie media regularnie wpychają Nuriego Şahina z powrotem do Dortmundu, mimo ciągłych dementi ze strony Kloppa ("Ludzie powinni przestać bujać w obłokach, to nonsens") bądź Zorca ("To zabawne, co się domniema w Anglii"). Ale takie rozwiązanie nie ma racji bytu nie tylko z tego powodu. Przede wszystkim obecna Borussia to już inna drużyna niż ta za czasów dowództwa Turka. A po wtóre środek pomocy to akurat ostatnia pozycja, która w Dortmundzie wymaga wzmocnienia (o ile w ogóle możemy mówić o jakimkolwiek wzmocnieniu w przypadku gracza, będącego poza futbolem przez bite półtora roku): na dwóch miejscach Klopp musi pomieścić Svena Bendera, Sebastiana Kehla i İlkaya Gündoğana, a przecież do jedenastki przepycha się jeszcze Moritz Leitner. Wydaje się, że w Dortmundzie mają do Turka ogromny sentyment, ale emocje nie mogą przesłaniać logiki: w takiej konfiguracji tylko znajdujący się na zakręcie swojej kariery Şahin może zyskać.

Zupełnie innego zdania jest Bild, który już sprzedał Lewandowskiego, a Kloppa postanowił wyręczyć w tworzeniu nowej formacji. Koncepcja, oczywiście, w stylu iście barcelońskim.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz