niedziela, 13 stycznia 2013

W roli głównej: samobój

Na pewno nie byłem jedynym, który oglądając wczorajsze spotkanie na Britannia Stadium przecierał oczy ze zdumienia. Koszmar. Piekło. Dramat. Żadne z tych określeń nie ma odpowiedniej mocy, by opisać boiskowe losy Jonathana Waltersa. Zawodnika, który po dwóch  uprzednio wbitych samobójach chciał pokazać nerwy ze stali i choćby częściowo zmazać plamę upiornego popołudnia, a ostatecznie się zwyczajnie pogrążył, zaliczając prawdopodobnie najgorszy statystycznie indywidualny występ w piłce na tym poziomie. Teraz stalowe będzie musiał mieć zakończenie pleców, bo w internecie jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne żarty na temat jego osobistej tragedii. Katastrofa Waltersa okazała się jednak inspirująca nie tylko dla sieciowych dowcipnisiów. Witajcie w zapewne najbardziej ambiwalentnym zakątku całego futbolu, nie tylko niemieckiej ekstraklasy. W roli głównej, a jakże, bramka samobójcza.

@www.welt.de

Gdy myślimy o swojakach w Bundeslidze, do głowy może przyjść tylko jedno nazwisko: Nikolče Noveski. Podobnie jest też w sytuacji odwrotnej, bo Macedończykowi już nigdy nie uda się uciec od swoich strzeleckich wybryków pod własną bramką. Prawdziwy król samobójów w niemieckiej elicie. Człowiek, do którego należą wszystkie możliwe rekordy jeśli chodzi o pakowanie piłki nie do tej siatki, co trzeba. Po prostu człowiek-samobój. Dwa swojaki w pojedynczym meczu: zgadza się, najszybciej ustrzelony duet: tak jest, trafienia w obu rundach przeciwko temu samemu rywalowi: aha, wreszcie najwięcej bramek samobójczych w historii Bundesligi: naturalnie. Niektóre z tych osiągnięć kapitan Moguncji dzieli co prawda z innymi pechowcami, jak choćby rekord całych rozgrywek, ale wkrótce Macedończyk może samodzielnie dzierżyć palmę pierwszeństwa i w tej kategorii: Manfred Kaltz skończył bowiem zawodowo kopać piłkę ponad 20 lat temu, a Noveski, nomen omen, w tym sezonie do własnej siatki jeszcze nie trafił.

O ile patrząc na przebieg kariery stopera samotne liderowanie w tej kwestii wydaje się niestety nieuniknione, tak trudno uwierzyć, by ktokolwiek zdołał pokonać własnego bramkarza co najmniej trzy razy w pojedynczym meczu. Dwukrotnie tej sztuki w historii rozgrywek dokonało jeszcze pięciu innych piłkarzy: Dieter Pulter (1. FC Kaiserslautern, 1963), Gerd Zimmermann (Fortuna Kolonia, 1973), Per Røntved (Werder Brema, 1976), Dieter Bast (VfL Bochum, 1980) i Karim Haggui (Hanower 96, 2009). Ale żaden z nich tak szybko jak Macedończyk: 19 listopada 2005 roku w derbach przeciwko Eintrachtowi Frankfurt niektórzy kibice nie zdążyli jeszcze wygodnie się rozsiąść, a zawodnik Moguncji już załadował dwa samobóje, w 3. i 6. minucie spotkania, w ciągu zaledwie 132 sekund. To był w ogóle kosmiczny mecz: kilkadziesiąt minut później Noveski skierował piłkę już do właściwej bramki, w międzyczasie zarobił żółtko, a na sekundy przed końcem gospodarze zdołali wyrównać za sprawą Rumana. Co ciekawe, jesienią minionego roku zdobywając zwycięskiego gola przeciwko Fortunie stoper wreszcie przechylił bramkową szalę na plus: w 190. grze w Bundeslidze uzyskał siódme trafienie przy sześciu piłkach posłanych do własnej siatki. "To było jasne, że ten temat teraz wróci", odburknął tylko reporterowi, który po meczu zagaił go o wstydliwe rekordy.

Mogłoby się wydawać, że wszystko, co w Bundeslidze związane ze swojakami, dotyczy Noveskiego, ale piłkę do bramki pakowali też inni piłkarze, nawet ci najwięksi. Nawet tak wielcy jak Franz Beckenbauer. Rok 1975 Kaiser zaczął od samobójów w dwóch kolejnych ligowych potyczkach. Jak po latach wspominały legendy Bayernu, podczas odprawy przed następnym meczem, gdy Dettmar Cramer omawiał szczegóły taktyczne i rozpisywał krycie indywidualne, Sepp Maier wypalił: "A kto kryje dzisiaj Franza?". Nie każdemu było jednak do śmiechu po takiej serii. Chorwat Vlado Kasalo znalazł się na celowniku policji po tym, jak w dwóch kolejkach z rzędu jego gole samobójcze przesądzały o porażkach Norymbergi. Stoper był stałym bywalcem bawarskich kasyn, więc podejrzewano jego związek z organizacjami ustawiającymi mecze. Mimo że Kasali nic nie zostało udowodnione, sędzia do udziału w nielegalnym procederze dorzucił jazdę bez prawa jazdy, DFB zabrało licencję i sezon 1991/92 Chorwat zamiast na boisku spędził za kratami. Równie opłakane skutki, choć dla zespołu a nie indywidua, miał swojak Michaela Ballacka w ostatniej rundzie gier sezonu 1999/2000. W meczu, w którym Aptekarze do zgarnięcia pierwszego w historii klubu tytułu potrzebowali zaledwie remisu, przyszła gwiazda Bayernu Monachium otworzyła wynik spotkania pakując piłkę do własnej bramki. Po przerwie Matysek skapitulował po raz drugi i Srebrna Patera zamiast do Leverkusen pojechała do Bawarii.

Nie każdy samobój prowadził jednak do tak gorzkiego finału. Na przykład kuriozalny strzał Helmuta Winklhofera został jako pierwszy w historii i jeden z dwu w ogóle wybrany golem miesiąca programu Sportschau, prowadzącego takowy plebiscyt od przeszło 40 lat. Zdarzenie miało miejsce na otwarcie sezonu 1985/86, a dla Winklhofera był to jednocześnie pierwszy mecz w barwach Bayernu po trzyletnim pobycie w Leverkusen. To pechowe uderzenie jako jedyne w tamtym meczu znalazło drogę do siatki i podopieczni Hitzfeld na dzień dobry przegrali z Uerdingen. Znacznie szersza publiczność, a w szczególności pasjonaci filmików z serii piłkarskie jaja, kojarzy za to dziwaczne trafienie legendarnego Tomislava Piplicy, bramkarza znanego głównie za sprawą niekonwencjonalnego stylu (nie)bronienia. Mimo usilnych starań Radosława Kałużnego i reszty ferajny z Chociebuża, rażące słońce do spółki z bośniackim golkiperem podarowało wtedy punkcik przyjezdnym z Mönchengladbach.

Na koniec creme de la creme wśród bundesligowych losów samobója, czyli mecz na Borussia-Park sprzed czterech sezonów, kiedy to Źrebaków w zdobywaniu bramek znowu wyręczyli przeciwnicy. Samo spotkanie zakończyło się wynikiem 5:3, a goście z Hanoweru aż trzykrotnie słali piłkę do siatki obok Floriana Fromlowitza, co na boiskach Bundesligi zdarzyło się po raz pierwszy od początku jej powstania. Dwa razy własnego bramkarza zaskoczył wspomniany już wcześniej Karim Haggui, raz Constant Djakpa. Co ciekawe, wszystkie trzy gole padły po uderzeniach zza pola karnego. To po prostu trzeba zobaczyć (dla niecierpliwych: raz, dwa i trzy, ale naprawdę warto obejrzeć cały skrót).

Można by tak wymieniać w nieskończoność, w końcu w ciągu niemal 50 lat istnienia Bundesligi padło już 893 swojaków, co daje średnio 18 bramek na sezon. W obecnych rozgrywkach jak na razie widzieliśmy tylko siedem goli samobójczych. Nie ma co jednak narzekać, przecież to nieodłączny element futbolu i wiosną zawodnicy znów będą strzelać nie do tej bramki, co trzeba. To pewne jak w banku. Albo jak kolejne samobóje Nikolče Noveskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz