W lipcu zeszłego roku Jupp Heynckes po raz trzeci został trenerem Bayernu. Pierwsza przygoda żywej legendy Borussii Mönchengladbach z bawarskim gigantem przypadła na przełom lat 80. i 90. Trwała niewiele ponad cztery lata i nie obfitowała w spektakularne sukcesy, ale była też zdecydowanie dłuższa i miała zupełnie inny charakter niż przyszłe epizody szkoleniowca z rekordowym mistrzem Niemiec. Bo później Heynckes przybywał do Monachium już tylko sprzątać. Najpierw objął zespół na finalne pięć kolejek sezonu 2008/09 po trenerskim szarlatanie, Jürgenie Klinsmannie, a kilka miesięcy temu musiał zbierać do kupy szczątki drużyny, które pozostały w szatni Allianz Arena po dwuletnim pobycie Louisa van Gaala. I choć prywatnie od wielu lat jest przyjacielem Hoeneßa, potrafi oddzielić przyjaźń od pracy. Kiedy ten niezadowolony z postawy piłkarzy wparował do szatni w przerwie meczu ostatniej rundy kwalifikacji do Ligi Mistrzów, Heynckes zagroził odejściem. I dodał: "Nigdy nie zgodzę się, żeby prezydent klubu w przerwie meczu rozmawiał z zawodnikami. Szatnia to teren trenera i nikt inny nie ma tam nic do powiedzenia". W końcu to jego prywatny folwark. I w trwającym sezonie Don Jupp robi, co mu się żywnie podoba.
Heynckes kontrakt z Dumą Bawarii podpisał już w marcu. Holenderski trener monachijczyków nie był z tego faktu zadowolony, bo przecież automatycznie oznaczało to koniec przygody van Gaala na Allianz Arena wraz z zakończeniem sezonu. Poproszony o komentarz odnośnie do całej sytuacji, nie omieszkał skwitować zajścia kąśliwą uwagą: "Myślę, że ma wystarczające doświadczenie. I przeczytałem, że zna się też z zarządem i prezydentem [Hoeneßem], więc na pewno ma nade mną przewagę". Koniec końców Holender wyleciał już dwa tygodnie później, a jego miejsce zajął dotychczasowy asystent, Andries Jonker. Pierwszym wyzwaniem Heynckesa był oczyszczenie atmosfery, jaką zostawił po sobie Holender. A ten postacią był dość osobliwą. Często popadał z zawodnikami w konflikty, a te największe, jak z Lúcio, Demichelisem czy Tonim, kończyły się transferami ważnych przecież graczy. Nie bał się też sprzeciwiać przełożonym i sadzać na ławce Mario Gómeza, najdroższego w historii piłkarza Bundesligi, a w mediach aż huczało o jego nietypowych metodach motywacyjnych. Co nie zmienia jednak faktu, że dla klubu zrobił bardzo dużo - w swoim pierwszym sezonie pracy otarł się o potrójną koronę, z drużyny rezerw wyciągnął Müllera czy Badstubera, a Bastian Schweinsteiger pod batutą Holendra wyrósł na prawdziwego wodza w środku pola Bayernu. Nowy trener Gwiazdy Południa stanowi swoiste przeciwieństwo van Gaala. Heynckes jest raczej wyciszony, a sprawy między nim a zawodnikami nie znajdują ujścia do gazet. W Monachium ma też ponownie spełniać rolę mentora dla wielkiej nadziei Bawarczyków, czyli Toniego Kroosa. Tego samego, który dwa lata temu był centralną postacią w Bayerze Heynckesa i właśnie w barwach Aptekarzy rozegrał swój najlepszy dotychczas sezon w karierze.
Nowy-stary trener w Monachium od razu zaczął wprowadzać w życie swoje zasady, a umiłowaną sobie rotację wniósł na wyższy poziom. W oficjalnych 32 grach tego sezonu Heynckes posyłał do boju 22 (!) różne jedenastki, a jedynie dwa razy zdarzyło się, żeby taki sam skład zaczynał co najmniej dwa kolejne mecze. W barwach Bayernu w rozgrywkach ligowych wystąpiło zaledwie 20 zawodników (razem z Herthą BSC najmniej w całej stawce; średnia ligowa to 25 graczy, a rekordzista Felix Magath skorzystał z... 39 piłkarzy), chociaż niektórzy z nich występy notowali mocno symboliczne: Danijel Pranjić dwa razy wszedł na plac w doliczonym czasie gry i nawet nie zdołał dotknąć piłki, japoński talent, Takashi Usami jeden jedyny raz podniósł się z ławki tylko po tym, żeby po 20 minutach z powrotem na nią wrócić, a Diego Contento zagrał 42 minuty, jednak tylko dwukrotnie przebywając na boisku dłużej niż minutę. Przy tych liczbach dorobek rezerwowych napastników, wracającego do zdrowia po długiej kontuzji Olicia i króla strzelców 2. Bundesligi, Nilsa Petersena (odpowiednio 167 i 135 minut) wygląda imponująco. Kadra Bayernu jest niebezpiecznie wąska, tak samo jak minuty gry większości zastępców. Mimo zupełnej nieużyteczności Chorwata Pranjicia, trener zablokował jego zimowy transfer, a inny reprezentant Hrvatskiej, Ivica Olić, postanowił do lata odłożyć swój rozbrat z Monachium. Heynckes wpadł we własne sidła: ograniczył rotację do ledwie 15-16 zawodników i już niedługo może dotkliwie poczuć tego skutki.
Pozycje bez najmniejszych przetasowań to bramka oraz środek ataku: tam niepodzielnie królowali Manuel Neuer i Mario Gómez, którzy zaliczyli odpowiednio 31 i 28 występów od pierwszej minuty. Za to największy plac manewrowy Don Juppa w obecnych rozgrywkach stanowił środek i prawa strona obrony oraz środek pola. O ile Brazylijczyk Rafinha nie dostrzegał żadnych problemów w związku z rotacją trenera i okazjonalnym zajęciem miejsca na ławce rezerwowych, o tyle Jérôme Boateng pod koniec rundy jesiennej miał już wyraźnie dość ciągłych wędrówek między bokiem a środkiem obrony i prosił nawet Heynckesa o przydzielenie mu stałego miejsca na boisku. W defensywie to właśnie ta dwójka oraz Daniel van Buyten byli obiektami eksperymentów, bo Badstuber i Lahm w ligowych rozgrywkach opuścili w sumie jedynie niecałe trzy kwadranse. Jednak na starcie rundy rewanżowej w zderzeniu z Marco Reusem poważnego urazu stopy nabawił się belgijski stoper i do gry wróci najwcześniej za półtora miesiąca. A to prawdopodobnie oznaczać będzie przymus sięgnięcia po monachijską femme fatale, czyli Breno, który ostatni mecz zagrał jeszcze w kwietniu zeszłego roku, a ostatnimi czasy ma na głowie setki innych spraw niż futbol (szerzej o tym zawodniku można przeczytać TUTAJ).
Niemniej ciekawie było w pierwszej rundzie w środkowej formacji Bayernu. Do czasu fatalnej kontuzji obojczyka Bastiana Schweinsteigera, po której zespół znacząco obniżył loty, to właśnie etatowy reprezentant Niemiec miał pewne miejsce w centralnej części boiska. Obok niego pojawiał się albo Luiz Gustavo, albo Anatoliy Tymoshchuk, a zawodnikami tymi Heynckes żonglował niczym zawodowy kuglarz. Po urazie Schwieniego na środku próbowani byli też Alaba i Kroos, i trzeba przyznać, że młody Austriak radził sobie na tej pozycji całkiem nieźle. Dlatego w obliczu kolejnej przerwy, która czeka lidera środka pola Dumy Bawarii (kontuzja kostki odniesiona w środowym meczu pucharowym z VfB Stuttgart; nieoficjalnie mówi się o co najmniej sześciu tygodniach pauzy), wydaje się, że parę defensywnych pomocników tworzyć będą Brazylijczyk Luiz Gustavo oraz 19-letni reprezentant Austrii. Jesienią na nowo rozkwitł również Toni Kroos. Po przeciętnym sezonie pod wodzą Louisa van Gaala, obecność Heynckesa, jego wsparcie i pewność miejsca w składzie bardzo pozytywnie podziałały na pomocnika. Wobec praktycznie całej rudny straconej przez Arjena Robbena (najpierw problemy z kością łonową, później z pachwiną), to właśnie młody rozgrywający razem z Müllerem i Ribérym stanowił o sile rażenia monachijczyków. Pomimo nieco słabszej formy niemieckiego skrzydłowego, Kroos i Francuz grali jak z nut, a prawdziwą wisienką na torcie była ich współpraca. Wiadomym jednak było, że w czasie przerwy zimowej i powrocie do zdrowia Robbena oraz Schweinsteigera, pomoc ulegnie kolejnemu przetasowaniu.
Przy okazji otwarcia rundy rewanżowej i kolejnego lania od Źrebaków brakowało jeszcze Ribéry'ego, który miał problemy z plecami, ale na kolejne ligowe starcie w gotowości czekał już pełny ofensywny arsenał Heynckesa. A ten postanowił nie kombinować za dużo i, korzystając z pierwszej takiej szansy w sezonie, upchnąć całą czwórkę w pomocy. Kroos został cofnięty i zajął miejsce obok Schwiensteigera, a przed tą dwójką ustawione było trio Robben-Müller-Ribéry. Zarówno w meczu z Wilkami, jak i spotkaniu na Imtech Arena, w oczy rzucały się trzy rzeczy. Po pierwsze, zagubiony Francuz, który nie mógł odnaleźć właściwego rytmu i zdecydowanie brakowało mu mierzonych podań od Kroosa. Poza tym, fatalny Robben, szukający jedynie okazji do strzału, zupełnie niewidzący kolegów i niepomagający w grze obronnej. I przede wszystkim duszący się Toni Kroos, schowany gdzieś głęboko, nie mogący nawet w małym stopniu pokazać swoich umiejętności.
Po nieudanym meczu w Hamburgu pierwszy kamieniem rzucił Ribéry, domagając się Niemca w roli klasycznej 10. Trudno mu się dziwić, bo statystyki mówią same za siebie: gdy Kroos zajmował miejsce za Gómezem, Francuz w 19 meczach strzelił 10 bramek i dołożył 11 asyst; analogicznie, gdy Niemca na 10 brakowało, osiągnięcia Ribéry'ego prezentowały się zdecydowanie gorzej: 8 spotkań i ledwie 1 asysta. Zaraz potem pojawiła się wypowiedź Olafa Thona, byłego piłkarza Bayernu, zarzucająca zarówno Francuzowi, jak i Robbenowi brak zaangażowania. A inny eks-bawarczyk, Mario Basler, zaproponował, aby Holendra posadzić na ławce. Dlaczego? "Jesienią gra Bayernu bez Robbena wyglądała bardzo dobrze". Mimo iż Heynckes zdecydowanie odciął się od słów ekspertów, w środowy wieczór skrzydłowy zajął miejsce jedynie wśród rezerwowych. Monachijczycy wreszcie zagrali dobry mecz, a Holender, który przez całe spotkanie nie powąchał murawy, zupełnie nie miał tęgiej miny. Na drugi dzień w niemieckich mediach zawrzało. Dzienniki przytaczają ligowe statystki drużyny, kiedy gra bez skrzydłowego (7 zwycięstw, remis i porażka; 26:3 w bramkach), a inne zastanawiają się, czy monachijski gigant jest lepszy bez Holendra oraz jak długo będzie on tylko rezerwowym. A koledzy dolewają tylko oliwy do ognia: "Na pewno to trudna sytuacja dla Arjena, ale Tymoshchuk, Olić czy Pranjić to też reprezentacji krajów. Takie rzeczy zdarzają się w Bayernie". Albo: "Żeby osiągnąć sukces każdy musi schować ego i dumę w kieszeń". Szczególnie ta ostatnia wypowiedź musi być dla Robbena przybijająca...
Nad Holendrem zebrały się teraz czarne chmury, ale zapewne jest to sytuacja przejściowa, nawet mimo faktu, że Heynckes był bardzo zadowolony ze środowego występu swoich podopiecznych. Co więcej, dopiero co klub poinformował o transferze szwajcarskiego diamentu, Xherdana Shaqiriego. Chociaż on do Monachium zawita dopiero latem. A wtedy Robbena nad Izarą może już nie być. Czy marzenia Toniego Kroosa o noszonym obecnie przez holenderskiego skrzydłowego trykocie z numerem 10, który dla młodego Niemca "w Bayernie byłby lepszy niż Złota Piłka" już niedługo się spełnią? Wszystko w rękach Juppa Heynckesa. W końcu to jego piaskownica i jego zabawki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz