wtorek, 7 lutego 2012

Weekend polskich debiutów?

To miał być prawdziwy weekend polskich debiutów w Niemczech. Na zapleczu Bundesligi czekaliśmy na premierowy mecz w barwach Zebr zabrzańskiego goleadora, Tomasza Zahorskiego, zesłany z 1. FC Kolonii Adam Matuszczyk liczył na debiut jako zawodnik Fortuny Düsseldorf, niedoszły reprezentant Polski, Michael Delura, miał po raz pierwszy wystąpić w trykocie  VfL Bochum, a znany z polskich boisk Ilijan Micanski -  FSV Frankfurt. I przede wszystkim, na deser, w niedzielne popołudnie na inaugurację swojej przygody z ligą niemiecką czekał Ariel Borysiuk. Po raz dwudziesty w tym sezonie ligowego debiutu wyczekiwał Mateusz Wielu chciałoby być na moim miejscu Klich, a Charles Nwaogu stwierdził, że jemu czekać już się nie chce, spakował walizki i Chociebuż zamienił na Gdynię. Plany jak zawsze były piękne, wyszło zresztą też jak zwykle, czyli po prostu do dupy. No prawie do dupy.

Czekając na aż tak obfitą w polskie akcenty kolejkę dwóch najwyższych poziomów rozgrywkowych w Niemczech, postanowiłem odświeżyć nieco moją pamięć i przypomnieć sobie, jak wyglądały debiuty obecnie grających Polaków w Bundeslidze. Dość powiedzieć, że zarówno Sławomir Peszko, jak i dzisiejsze asy Borussii Dortmund, nie wspominając nawet o Arturze Sobiechu, zdecydowanie nie oczarowali na starcie (choć np. Piszczek debiutował po drugiej stronie boiska), a najlepiej przygodę z ligą niemiecką zaczął... Jakub Świerczok, który dwa tygodnie temu powinien był uczcić swój premierowy występ bramką i jednocześnie dać Czerwonym Diabłom jakże cenne zwycięstwo w meczu z Werderem Brema. Nie oczekując więc zbyt wiele, oddałem cenne półtorej godziny mojego życia w ręce Borysiuka. I losu.

Niestety, po raz kolejny los okazał się figlarzem i start Chomika na Fritz-Walter-Stadion zmienił w, nomen omen, piekło. Ale po kolei. Już przedmeczowy obraz tego meczu nie zwiastował nic dobrego: dwa walczące o utrzymanie zespoły, fatalna, zmrożona murawa i brak kontuzjowanego Lukasa Podolskiego, czyli w zasadzie jedynego zawodnika w kadrze Kozłów, którego można z czystym sumieniem nazwać piłkarzem i którego gwiazda błyszczy obecnie nieziemsko mocno - wystarczy nadmienić, że Prinz Poldi maczał palce w zdobyciu ponad ⅔ wszystkich bramek Kolończyków w tym sezonie. Co więcej, do składu gospodarzy wrócił po pauzie za czerwoną kartkę drugi najdroższy piłkarz 1. FC Kaiserslautern w ostatniej dekadzie, Itay Shechter i Świerczok zadowolić się musiał ledwo miejscem na ławce rezerwowych. Lekko zawiedziony nieobecnością na murawie Polaka, zastąpionego przez niemieckiego Petera Croucha vel. Ołówka vel. Sandro Wagnera, skupiłem się na grze dwójki pozostałych rodaków.



Borysiuk w początkowych fragmentach spotkania był dla kolegów w czerwonych koszulkach zupełnie niewidoczny. Biegał, rozkładał ręce, ale piłki nie dostawał. Jakby po prostu partnerzy nie chcieli z nim grać, a zamiast podać do Polaka woleli po raz enty wycofać do bramkarza. Obrazują to także statystyki - przed przerwą mniej kontaktów z piłką w drużynie Czerwonych Diabłów mieli tylko Shechter, Jörgensen i Trapp. Dało się również zauważyć, że Ariel nie chce popełnić błędu Świerczoka i już na starcie zbierać kartki - raz odpuścił Jajalo, co doprowadziło do pierwszej sytuacji bramkowej Kolonii, którą zmarnował Peszko. Wyraźnie też było widać, jak bardzo Chomik odstawał fizycznie od przeciwników, a wynikło z tego m.in. jego pierwsze żółtko. Niestety, Borysiuk pokazał również, że zupełnie nie jest przyzwyczajony do gry na takim poziomie - niebezpiecznie podawał wszerz boiska, wdawał się w niepotrzebne dryblingi, raz stracił nawet piłkę na 40. metrze na rzecz byłego Lechity. I ostatecznie to właśnie Peszko okazał się zgubą debiutanta. Borysiuk faulował ledwie dwa razy, raz kartkę zobaczył zupełnie zasłużenie, a drugi raz rodak nieco pomógł arbitrowi podjąć decyzję i premierowy mecz w Bundeslidze skończył się dla byłego gracza Legii już po 40 minutach. Ale pierwsze koty za płoty, w następnych kolejkach może być już tylko lepiej. A Peszko? Oprócz dwóch niezłych akcji w pierwszej połowie nie wyróżnił się zupełnie niczym, choć wydawało się, że pod nieobecność Podolskiego to właśnie na nim oraz na Chorwacie Jajalo spoczywać będzie ciężar kreowania gry ofensywnej Kozłów. Boisko opuścił w 70. minucie, a jego zmiennik w półtorej minuty zrobił więcej niż reszta przyjezdnych w ciągu całego spotkania. W przypadku Świerczoka odnotować można jedynie niecały kwadrans gry oraz jaskrawozielone korki. Z aspektów humorystycznych warto wspomnieć też nietypowe problemy Brazylijczyka Rodneia, który przez prawie 20 minut walczył z rękawiczkami niczym Mario Balotelli swego czasu z koszulką treningową.


Wracając jeszcze na chwilę do kartek, to Borysiuk niejako sam sobie zgotował taki los. Przyszedł do Kaiserslautern z łatką gracza agresywnego (16 kartek w czasie ostatniego półtora sezonu w Polsce) i sędziowie od razu starają się go utemperować i przyzwyczaić do nowych zasad. Zupełnie niczym Mark van Bommel kilka lat wcześniej. Za granicą zasłużył na miano rzeźnika, więc w Niemczech był traktowany po macoszemu. Efekt? 29 gier i aż 10 kartek w pierwszym sezonie, a upominano go za absolutnie każde przewinienie, które innym zapewne uszłoby na sucho (inna sprawa, że to zawodnik raczej z charakterem Kahna czy Effenberga, który czasem potrafi nabroić). Debiutanci zresztą po prostu muszą zapłacić frycowe. Gorąca głowa Świerczoka również w dwóch pierwszych występach została ugaszona. Podobnie było z Peszką przed rokiem - kartka w debiucie, w sumie trzy żółtka w pięciu grach i od tamtej pory zaledwie cztery kartki w kolejnych 26 meczach. Do tego ewidentne upomnienie w niedzielę, na które arbiter się jednak nie zdecydował. Wiadomo, wygom można więcej niż świeżakom. No chyba, że tym z łatką boiskowych rozrabiaków.


Ku rozpaczy zaskoczeniu Mateusza Klicha, więcej polskich debiutów na boiskach 1. Bundesligi w ten weekend nie doświadczyliśmy, więc spokojnie można zejść poziom niżej. Tam było znacznie ciekawiej. Już w piątek Duisburgu miało dojść do pojedynku snajperów znanych z gry nad Wisłą (albo raczej snajpera i snajpera w wersji lite). Zahorski, który przez półtora roku w ponad 40 meczach ligowych trafił do siatki ledwo siedem razy, ma się okazać lekiem na nieskuteczność napastników Zebr (w sumie pięć (!) goli w 20 kolejkach). I co dziwniejsze, w Duisburgu na serio w to wierzą, a transfer Polaka oceniany jest pozytywnie nie tylko ze względów finansowych, ale też i sportowych... W piątek jeszcze jednak nie było mu dane zagrać, ponieważ jego certyfikat nie dotarł na czas. Zagrał za to Micanski i na dzień dobry wbił dwa gole, jednocześnie prowadząc swój zespół do pierwszego ligowego zwycięstwa od dziesięciu kolejek, czyli dokładnie od 30. września. Show skradł mu jednak jego klubowy kolega, bramkarz gości, Patric Klandt, który kilkoma paradami zapobiegł utracie gola i uznany został za zawodnika spotkania. Ledwo dziesięciominutowy debiut w barwach lidera 2. Bundesligi zaliczył reprezentant Polski, Adam Matuszczyk, a zawodnik, który jeszcze rok temu jako piłkarz Arminii Bielefeld dość poważnie flirtował z polską reprezentacją, Michael Delura, cały mecz  w barwach nowego klubu przesiedział na ławce. Choć w jego przypadku to i tak spory sukces, bo na ostatnie 15 miesięcy jego piłkarskiego życia złożyły się wyłącznie trzy operacje oraz setki godzin spędzonych w gabinetach lekarskich. Z Bochum już dwa miesiące temu podpisał umowę do końca sezonu z opcją przedłużenia o kolejny, wcześniej przez pół roku pozostawał bez klubu. Razem z Gruzinem, Nikolozem Gelashvilim, ma za zadanie zastąpić północnokoreańskiego Beckhama, Chonga Tesego, sprzedanego przed kilkoma dniami do 1. FC Kolonii, który jednak w Bochum zdecydowanie nie spełnił oczekiwań. Nowy konkurent Delury od razu wziął się do roboty, strzelając zwycięskiego gola po wejściu z ławki w niedzielnym meczu z czerwoną latarnią zaplecza Bundesligi, Hansą Roztoka.

***


Na jednym z niemieckich portali trafiłem na ciekawe zestawienie najszybciej otrzymanych czerwonych kartek w debiutanckich meczach w Bundeslidze. 40 minut dało Borysiukowi co prawda dopiero 7. pozycję, ale liderem jest Sobiech, który przebywał na murawie tylko 8 minut. Zajmujący drugą lokatę Peter Jakisch 25 lat temu do szatni oddelegowany został niewiele później, bo po ledwie 9 minutach. Prawdziwym demonem szybkości jest natomiast niejaki Bajram Sadrijaj z Borussii Dortmund, który w meczu 1. rundy Pucharu Niemiec przed trzema laty wyleciał po... 12 sekundach od momentu pojawienia się na boisku. To się dopiero nazywa debiut marzenie. Do Polaków należy też inny rekord Bundesligi - to oczywiście 16 żółtych kartek Tomasza Hajty w sezonie 1998/99 w barwach Duisburga. Wygląda to wcale nieciekawie, ale miejmy nadzieję, że już niedługo kopacze znad Wisły wsławią się w Niemczech czymś innym niż tylko kolekcjonowaniem kartek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz