W 2004 roku głosami telewidzów wyłoniono najlepszego niemieckiego sportowca minionego stulecia. Franz Beckenbauer znalazł się tuż za podium, ustępując jedynie postaciom wybitnym, prawdziwym wirtuozom w swoich dyscyplinach - Michaelowi Schumacherowi, Birgit Fischer oraz Steffi Graf. Zapytany o komentarz do wyników plebiscytu, Kaiser stwierdził tylko: "Jako ktoś, kto uprawiał sport drużynowy, czuję się trochę niezręcznie zajmując tak wysoką pozycję". Jednak jak pokazują karty historii, w bundesligowych dziejach znajdziemy paręnastu zawodników, którzy zdobywanymi bramkami niemal w pojedynkę prowadzili swoje drużyny do mniejszych lub większych sukcesów a heroiczną postawą z całą pewnością zasłużyli na najwyższe laury. Czas poznać jednodziałowe okręty na wodach piłkarskiej Bundesligi.
Historię nowego futbolowego tworu na terenie ówczesnej Republiki Federalnej Niemiec z wysokiego C (ewentualnie z wysokiego A, jak zwykł mawiać na antenie Eurosportu Tomasz Kłos) zaczął rodowity Hamburczyk i ikona klubu z Imtech Arena, Uwe Seeler. Najlepszy snajper premierowego sezonu 63/64 wbił przeciwnikom 30 goli, co stanowiło 43,5% dorobku bramkowego całego zespołu. Masa trafień legendarnego napastnika jednak na nic się zdała. Hamburger SV zakończył rozgrywki na zaledwie szóstej pozycji a do pierwszego w historii zwycięzcy Bundesligi, 1. FC Kolonii, stracił aż 13 oczek (do 1995 roku za wygraną przyznawano tylko dwa punkty). Zresztą strzelców wyborowych na początku istnienia Bundesligi nie brakowało. Już dwa lata później Lothar Emmerich w pojedynkę doprowadził do wicemistrzostwa Borussię Dortmund. Emma strzelił 31 goli, jego partnerzy tylko o osiem więcej. Dość powiedzieć, że gdyby nie jego trafienia, BVB rozgrywki zakończyłoby na... jedenastej pozycji. Końcówka lat 60. to również początek supremacji Bombera Narodu, który w latach 67-74 aż sześciokrotnie przywdziewał koronę króla strzelców. Co ciekawe, w najbardziej znaczący sposób Müller wpłynął na wyniki Bayernu Monachium wcale nie wtedy, gdy zdobywał rekordowe 40 goli albo zbliżał się do tego rezultatu, a w sezonie 68/69, kiedy wpisał się na listę strzelców zaledwie 30-krotnie. Wtedy też po raz pierwszy (i jak do tej pory jedyny) trafienia jednego zawodnika przesądziły o tytule mistrzowskim. Bez snajpera w składzie, drużyna z Monachium miałaby na koncie jedynie 31 bramek (zamiast 61), 35 punktów (46) a sezon skończyłaby na siódmej lokacie.
Również i w kolejnej dekadzie nie brakowało drużyn z jedną tylko strzelbą. Klaus Fischer, legendarny snajper Königsblauen, zanim trafił do Gelsenkirchen, ustrzelił niemal połowę bramek (19/41) klubu z niebieskiej strony Monachium w sezonie 69/70, ale i tak nie uchronił Lwów przed degradacją. Ten sezon odznaczył się też piramidą strzelców o niespotykanym wyglądzie - Fischer wraz z trzema innymi zawodnikami musiał się zadowolić drugim miejscem, a liczba bramek zdobyta przez najskuteczniejszego w sezonie Müllera była... dwukrotnie większa. Jednak rok później znalazł się mocny na Bombera. Lothar Kobluhn, pierwszy w historii Bundesligi król strzelców grający na pozycji pomocnika swoimi 24 golami (cały dorobek jego zespołu, Rot-Weiß Oberhausen, to 54 trafienia) pozbawił ikonę Bayernu niewiarygodnej passy sześciu kolejnych tytułów (korona w latach 69-70 i 72-74), a klub utrzymał w najwyższej klasie rozgrywkowej. Co ciekawe, w związku z aferą korupcyjną, w którą zamieszany był w tamtym sezonie zespół Kobluhna, zawodnikowi nie została przyznana pamiątkowa statuetka. W 2007 roku, 36 lat po całym zajściu, sprawę pomyślnie dla piłkarza ostatecznie rozstrzygnął Kicker, a sam zawodnik mógł wreszcie odebrać upragnione trofeum.
Na drodze do współczesności spotykamy jeszcze dwa przypadki graczy, którzy w pojedynkę stanowili o sile drużyny. Pierwszy znajdujemy w połowie lat 70. To napastnik VfL Bochum o polsko-brzmiącym nazwisku Kaczor. Josef Kaczor zdobył 21 z 47 bramek swojego zespołu w sezonie 76/77 i wyraźnie przyczynił się do utrzymania ekipy z Zagłębia Ruhry w Bundeslidze. W samej jednak lidze znalazło się aż pięciu lepszych strzelców od zawodnika z Bochum. Ostatni przystanek przed okrętami XXI-wiecznymi nazywa się Fritz Walter. Z legendą drugiego najbardziej polskiego klubu w Bundeslidze nic go jednak nie łączy, przynajmniej jeśli chodzi o więzy rodzinne. Bo imię dostał na cześć byłego kapitana Mannschaftu. Fritzle w sezonie 86/87, swoim ostatnim w barwach Waldhof Mannheim, zaliczył 23 trafienia (dorobek drużyny - 52 gole), minimalnie przegrywając walkę o koronę króla strzelców, i uchronił zespół przed spadkiem. Rok później grał już w Stuttgarcie, w barwach którego strzelił ponad 100 bramek a także wywalczył w końcu statuetkę dla najlepszego strzelca Bundesligi.
Jednodziałowe okręty, po prawie trzech dekadach posuchy, powróciły na wody Bundesligi na początku nowego stulecia za sprawą prawdopodobnie najbardziej zaskakującego króla strzelców na niemieckich salonach w ostatnich kilkunastu latach. Znany z zamiłowania do Słowian Wolfgang Wolf (o którym szerzej można przeczytaj TUTAJ) potrafił sprowadzać na pęczki zawodników co najwyżej średnich, ale kilka perełek niewątpliwie mu się trafiło, a wśród nich m.in. Marek Mintál. Słowak już w pierwszym sezonie na zapleczu Bundesligi trafiał najczęściej, wydatnie przyczyniając się do awansu. Poziom wyżej powtórzył swój wyczyn, czym skutecznie oddalił od 1. FC Norymbergi widmo spadku. Atakujący posłał piłkę do siatki aż 24 razy, co stanowiło niecałe 44% wszystkich trafień drużyny z Bawarii.
Na kolejne indywidualne popisy przyszło nam czekać cztery lata. Wtedy to dali znać o sobie kolejni Słowianie: Milivoje Novaković i Artur Wichniarek. Słoweniec zdobył 16 ze wszystkich 35 goli Kozłów, aż czterokrotnie strzelając zwycięskie bramki, a doskonała forma napastnika pozwoliła Kolończykom pozostać w elicie. Z kolei mimo równie dużego wkładu w dorobek strzelecki Arminii Bielefeld (13/29), Król Artur nie uratował popularnej Windzie ekstraklasy i zespół z Schüco Arena poleciał w dół. Tym razem na samo dno... Warto w tym miejscu zaznaczyć, że zarówno Wichniarek, jak i Novaković w przekroju całych rozgrywek strzelcami byli co najwyżej średnimi, bo w klasyfikacji strzelców zajęli dopiero odpowiednio dziesiąte i siódme miejsce.
Zbliżając się do obecnego sezonu, w coraz gorszych klubach pojawiają się coraz lepsi snajperzy. W poprzednich rozgrywkach zanotowaliśmy rekordzistów pod względem. Aktualny wicekról strzelców, Papiss Demba Cissé, okazał się gorszy jedynie od monachijskiej maszyny do strzelania goli, Mario Gómeza, ale i tak jego wynik musi robić wrażenie - 22 gole w barwach słabiutkiego Fryburga, co stanowi jednocześnie 53,7% (!) wszystkich bramek zespołu. Nie trzeba chyba wspominać, że gdyby nie Senegalczyk, to ekipa Robina Dutta z hukiem poleciałaby klasę niżej. Osiągnięcia Cissé nie zaimponowały jednak szefostwu Bayernu Monachium, bo pomimo spekulacji na temat ewentualnego transferu, ostatecznie do niczego nie doszło. Zimą Senegalczyk dołączył do swojego rodaka znanego z gry w TSG Hoffenheim, Demby By, a z tamtejszymi kibicami zdążył się już nawet odpowiednio przywitać. Panowie Hoeness i spółka mają więc chyba czego żałować... Rok temu ponownie błysnął w Niemczech też Theofanis Gekas. Grek raz już uratował Bundesligę, VfL Bochum w sezonie 2006/07, tym razem się nie udało. Ponad połowa bramek (16/31; 51,6%) Eintrachtu Frankfurt padła łupem napastnika, ale Orły po wiosennej katastrofie nie zdołały uniknąć spadku. Obecnie są jednak na najlepszej drodze, żeby wrócić na salony. Jednak już bez Gekasa, bo ten od zimy jest nowym postrachem bramkarzy w Turcji.
W tegorocznych rozgrywkach na wodach Bundesligi pływa w zasadzie tylko jeden jednodziałowy okręt, ale za to najwyższej klasy: Lukas Podolski. Dysponujący niezwykle szerokim asortymentem pocisków Prinz Poldi jest prawdziwą opoką Kozłów w obecnym sezonie. Będący w życiowej formie zawodnik zdążył już 15 razy pokonać bramkarzy rywali i asystować przy pięciu kolejnych golach. Wynik niezwykle imponujący, szczególnie, że Kolonia zdobyła do tej pory... 30 bramek. Bez Podolskiego na boisku Kolończycy trafili tylko trzy razy, w tym zaledwie raz, odkąd urodzony w Gliwicach napastnik pauzuje z powodu kontuzji. Mimo zapowiadanego powrotu tylko na ławkę rezerowych Poldiego w dzisiejszym meczu, Ståle Solbakken posłał go w bój od pierwszych minut. Wydaje się, że koledzy z zespołu mogą odetchnąć z ulgą. Jeszcze dwie kolejki temu podobnym statusem i wkładem w wyniki zespołu (50% zdobytych bramek) mógł pochwalić się Mohammed Abdellaoue z Hanoweru 96. Jednak przed tygodniem, jak na złość, pod nieobecność Norwega jego koledzy bez litości rozprawili się z VfB Stuttgart, aplikując im cztery bramki. Czyli tyle samo, co w poprzednich... pięciu kolejkach.
Żeby jednak nie było tak monotonnie, Bundesliga oferuje nam okręty wszelkiego rodzaju. Wobec tego znajdziemy tam również łodzie z inną liczbą armat na pokładzie. I tak doskonałym przykładem okrętu czterodziałowego jest Borussia Mönchengladbach w obecnych rozgrywkach. Kwartet Arango-Hanke-Herrmann-Reus odpowiedzialny jest za strzelenie... 30 z 37 bramek Źrebaków. Trzykrotnie z rzutu karnego trafiał kapitan zespołu, Filip Daems, a za każdym razem faulowany był, oczywiście, Marco Reus. Ledwo dwa gole Borussii zdobyte zostały bez jakiegokolwiek udziału genialnego kwartetu... Okręt trójdziałowy? Proszę bardzo: Werder Brema w sezonie 09/10. Trio Diego-Pizarro-Özil maczało palce w 55 z 67 goli Bremeńczyków w lidze, a wcale nie gorzej radziło sobie w Pucharze Uefa. À propos znaczenia tych zawodników dla klubu, dość powiedzieć, że gdy w finale zabrakło zawieszonego za kartki Brazylijczyka, Werder musiał uznać wyższość Górników z Doniecka. Natomiast za doskonały przykład okrętu dwudziałowego może posłużyć duet, który poprowadził Wilków do historycznego tytułu Mistrza Niemiec. Atak Edin Džeko-Grafite w ciągu całych rozgrywek zadziwiał skutecznością i miał udział w 75 (!) z 80 trafień drużyny Magatha w pamiętnym sezonie. I na deser okręt bez jakiejkolwiek siły rażenia, czyli istna maskotka w dziejach Bundesligi: Tasmania 1900 Berlin. W najwyższej klasie rozgrywkowej występowali zaledwie rok (sezon 65/66), a rekordów na swoim koncie mają niewiele mniej niż Bayern Monachium. Niestety, wszystkie z nich negatywne, z zaledwie 15 strzelonymi bramkami w ciągu całego sezonu na czele...
Norymberga to Frankonia chyba, jeszcze nie Bawaria. POza tym artykuł świetny...
OdpowiedzUsuńFrankonia to region, którego największa część (m.in. z Norymbergą) znajduje się na terenie landu Bawarii. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń