wtorek, 5 lutego 2013

Zapiwniczeni

Chaos. W zasadzie: kompletny chaos, i całkowity brak ładu i składu. I walka. Tak w skrócie na dzień dzisiejszy wygląda sytuacja Königsblauen. Ekipy, która według przedsezonowych planów w trwających rozgrywkach miała realnie włączyć się do wyścigu o krajowe mistrzostwo, a już absolutne minimum stanowiło zajęcie miejsca gwarantującego start w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. Obecnie sam klub jest areną walk i to niemal każdej ze stron w jakikolwiek sposób związanej z zespołem: począwszy od kibiców, a skończywszy na byłych pracownikach. A w samym centrum wydarzeń Jens Keller. Takiego natłoku złych wibracji, zarówno boiskowych, ale przede wszystkim pozaboiskowych, w Gelsenkirchen nie odnotowano już dawno. Najgorszy wydaje się jednak fakt, że wciąż może być gorzej.

@www.wa.de

Iskrą na proch i podstawą całego zamieszania nie okazała się wbrew pozorom porażka w domowym spotkaniu z Koniczynkami z Fürth, które przed sobotnim meczem od ponad czterech miesięcy i długich 17 serii gier bezskutecznie szukały powtórnego kompletu oczek na niemieckich salonach, lecz decyzja trenera o zastąpieniu Draxlera nowo przybyłym Brazylijczykiem Raffaelem. Wtedy swoje ogólne niezadowolenie, nie tylko z powodu tej roszady, postanowili wyrazić kibice i zadedykowali przeraźliwą falę gwizdów opiekunowi gospodarzy. Incydent ten wywołał późniejszą lawinę, jednak w szerszym kontekście stanowił jedynie zapalnik: czarę goryczy mogło przelać absolutnie każde przypadkowe wydarzenie, jak choćby ta zmiana, bowiem na konflikt na podłożu szkoleniowym zanosiło się na Veltinsa Arena od dawna. A będąc precyzyjnym: od pierwszego dnia, kiedy miejsce na ławce zajął Jens Keller.

Powołanie na stanowisko nowicjusza już na samym początku nie spotkało się z pozytywną reakcją wśród miejscowych. Po rozstaniu z Huubem Stevensem rozbita psychicznie i sportowo szatnia potrzebowała raczej kogoś z autorytetem i odpowiednią charyzmą, by poskładać paczkę do kupy, aniżeli żółtodzioba, który do tej pory pracował jako asystent bądź opiekował się drużynami młodzieżowymi. Przed dwoma laty w Stuttgarcie zaliczył co prawda epizod na ławce pierwszego zespołu, ale w premierowym podejściu do samodzielności zaliczył falstart: najpierw taśmowo wygrywał, później zaliczał kolejne porażki i ostatecznie po dwóch miesiącach został zluzowany i zdegradowany do podrzędnej funkcji. Rękę wyciągnął do niego ponownie Horst Heldt, stary znajomy ze Szwabii, a ówczesny dyrektor sportowy Schalke, i stopniowo przesuwał coraz wyżej w klubowej hierarchii: najpierw obsadził Kellera w roli skauta, później dał we władanie ekipę U-17 kosztem Tomasza Wałdocha, a na koniec wyniósł na sam szczyt.

Obawy kibiców co do tego wyboru okazały się słuszne: już na dzień dobry, w swoim pierwszym i jedynym meczu przed przerwą zimową, wyleciał z Pucharu Niemiec, mimo wszystko dość nieszczęśliwie, a jego katem okazał się były oponent z lig juniorskich i jednocześnie rywal w wyścigu o stołek w Schalke, czyli Thomas Tuchel. Mimo medialnych spekulacji do przewidywanych zmian nie doszło i Kellerowi powierzono przygotowanie zespołu do wiosny. W Katarze z każdym dniem zaczęło się pojawiać jednak coraz więcej wątpliwości, a wraz z nimi nasilały się negatywne głosy sympatyków. Drużyna wyglądała bowiem fatalnie i nic nie wskazywało na natychmiastową i znaczącą poprawę, a jedynie zdecydowany progres pozwalał jeszcze marzyć o wypełnieniu i tak zweryfikowanych już nieco celów na sezon.

Czarny scenariusz sprawdził się w stu procentach: po kanonadzie na otwarcie rundy, w meczach z ligowymi autsajderami Königsblauen prezentowali się zdecydowanie poniżej krytyki i przede wszystkim oczekiwań, a szkoleniowiec nie wystrzegał się błędów z przeszłości: wciąż żonglował taktyką i formacjami, ale też i bał się odstawić od składu gwiazd, np. zupełnie bezproduktywnego Huntelaara na rzecz zaskakująco dobrego w meczu przeciwko Hanowerowi Marici, który zresztą właśnie pod batutą Kellera jeszcze w Stuttgarcie przeżywał najlepszy okres w Bundeslidze. Poparcie dla trenera, które od początku wśród kibiców było znikome, dobiło ostatecznie do dna, a fani w otwarty sposób dawali mu do zrozumienia, co sądzą o jego pracy m.in. poprzez wspomniane już gwizdy, transparenty na treningu po meczu z beniaminkiem, a także internetowe apele o rzucenie ręcznika.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Kellerowi nie sprzyjały ani niebiosa, ani... sam Heldt. Cały czas nie może korzystać z poważnie kontuzjowanych Papadopoulosa, Moritza czy Afellaya, od którego absencji zaczął się zjazd Schalke, a przed momentem do tej trójki dołączył Marica. Zupełnie inaczej mógł też się ułożyć mecz z Fürth, bo w samej końcówce najpierw w słupek trafił Raffael, a zaraz potem zwycięskiego gola w nieprawidłowy sposób zdobył zjawiskowy tego dnia Nikola Đurđić. Kellerowi nie pomógł również Heldt, który zamiast wzmocnić zdecydowanie najsłabsze ogniwo, defensywę, całe zimowe okienko spędził na telefonie z Anglikami, targując się o nic nieznaczące rozbieżności w kwocie za transfer Holtby'ego, by ostatecznie dopiąć transakcję dopiero na kilkadziesiąt godzin przed zakończeniem okresu, a później rzutem na taśmę ściągnąć Michela Bastosa. O ile jego przyjście wygląda bardzo porządnie nie tylko ze strony sportowej, ale i finansowej, tak Raffael po zmianie na ławce w Kijowie został zepchnięty na margines i już mogliśmy się przekonać, że jeszcze trochę minie, nim wróci do normalnej dyspozycji.

Zresztą podstawowy zarzut wobec Heldta to w ogóle powierzenie tak odpowiedzialnej roli Kellerowi, zupełnie nieobytemu na tym poziomie. I to w dobie poważnego kryzysu, nie tylko piłkarskiego. A już klasycznym przykładem wielbłąda było rozegranie dymisji Stevensa, która z mojego punktu widzenia wydawała się mimo wszystko konieczna: już na wejściu dyrektor sportowy zagwarantował nowemu trenerowi stołek do końca sezonu, bez względu na wszystko. Kellerowi mógł przecież oddać zespół tylko tymczasowo, a samemu udać się łowy, w końcu zbliżała się przerwa zimowa, piłkarze rozjechali się do domów. a on czasu miał bez liku. Ba, Roberto Di Matteo był ponoć widziany nawet na Veltins Arena, a i pojawiał się temat Martina Jola. Tymczasem Heldt strzelił sobie w stopę i zablokował możliwość jakichkolwiek roszad, przynajmniej do czerwca. Bo żeby w takiej sytuacji zachować twarz, musi albo dotrzymać słowa danego szkoleniowcowi, albo... ramię w ramię zejść z nim ze sceny. W swojej niezbyt długiej przygodzie na nowym stanowisku były reprezentant Niemiec co prawda nie nauczył się jeszcze, że za błędy czasem słono się płaci, ale niewykluczone, że niedługo będzie miał ku temu sposobność.

Ale osoba opiekuna pierwszej drużyny to nie jedyna klubowa bolączka. Do i tak zaśmieconego ogródka co i raz kamyczki dorzuca m.in. Felix Magath, a głos odnośnie aktualnych wydarzeń zabrał i największy ananas w Gelsenkirchen, czyli Jermaine Jones. Amerykanin, który wylatywał już nie tylko z boiska, nie zostawił suchej nitki na sobotniej reakcji kibiców i będzie się chyba musiał umiejętnie tłumaczyć, o ile nie jest mu w smak ponowna karna zsyłka. Choć i sympatycy mają obecnie pełne ręce roboty, a ich działania okazują się nawet związane z wybuchem Jonesa: już niedługo po sobotnim spotkaniu jedna z grup fanów odłączyła się od odgórnej organizacji, a decyzję motywowała rozbieżnością interesów, czyli działaniem góry na korzyść zarządu, a nie związków kibicowskich.

Krótko mówiąc: walka trwa. Każdy z każdym, i to na każdym froncie. Oby piłkarze odrobinę panującej wokół klubu wojennej atmosfery przenieśli na boisko, bo zaraz po przerwie na reprezentacje czeka ich prawdziwy wyjazdowy maraton: Monachium, Moguncja, Stambuł. A jeśli i ten sprawdzian obleją, mogą już na dobre zostać w piwnicy. Chyba że to ona zostanie zakopana jako pierwsza.

2 komentarze:

  1. To niesamowite jak łatwo można samemu sobie spieprzyć świetną sytuację. Przed startem sezonu było wszystko, Huntelaar został, doszedł Afellay, Draxler już był w miarę ograny, defensywa wyglądała solidnie, na ławce był Stevens. Połowa rundy za nami i wszystko do góry nogami. Szkoda. Zwłaszcza że decyzje Heldta nie wróżą poprawy. Przypomina mi to trochę sytuację Wolfsburga, gdzie współpracy nie było w ogóle. Zobaczymy. Coś mi się wydaje, że w lidze Schalke załapie się na LE, za to może namieszać w LM.

    OdpowiedzUsuń
  2. Heldt jest po prostu mało kompetentny i wcale się nie zdziwię, jeśli niedługo poleci: jak nie w trakcie rundy, to po sezonie. Obrona w poprzednim sezonie nie była nadzwyczajna, ot średnia ze skłonnością do baboli, a do tego wąska: wypadł Papadopoulos i musi grać parodysta Matip, a Hoewedes łata dziury na boku. Inna sprawa to fatalna jednak postawa zawodników: Huntelaar gra tragicznie, on już powinien wylądować na ławce w połowie rundy, Holtby swój najlepszy mecz też zagrał dopiero, gdy dopięty był już transfer. Dobry interes z Afellayem, ale to szkło. Podsumowując: problemem jest Heldt, który ani nie zrobił zapobiegawczych transferów, ani później nie latał zaistniałych dziur, a wręcz jeszcze oddawał zawodników, do tego ta sprawa z nieszczęsnym Kellerem. Liga Mistrzów to ostatnia deska ratunku, ligę uratować będzie bardzo trudno/niemożliwie trudno.

    OdpowiedzUsuń